piątek, 23 stycznia 2015

Capitulo 11.

 "Chociaż jest wiele rzek - w morzu i tak staną się jednym. Chociaż jest wiele kłamstw - jedna prawda obali je wszystkie. Kiedy pojawia się jedno słonce, ciemność, Choćby była nieprzenikniona - znika."



Dedykacja dla Katarinkaaa123 ♥


Violetta miała dosyć okłamywania Leona. Musiał dowiedzieć się kim jest naprawdę. Nie chciała budować ich przyjaźni na nowo, podczas gdy nie mogła być z nim zupełnie szczera. Dlaczego zatajanie prawdy było prostsze niż wyznanie wszystkiego?  Strach. To on przejmował władzę nad szatynką. Sprawiał, że stawała się bezsilna i przerażona. Ogłupiał umysł i przywoływał myśli zwątpienia, które nakłaniały do ucieczki. Ona jednak nie chciała oddalić się od szatyna. Leon nie chciał opuścić jej głowy. Nie była wstanie opisać cudownych uczuć, które pojawiały się w jego obecności. Wiedziała, że to nie jest dobre. Ani dla niej, ani dla niego. Serce jednak nie miało zamiaru się uciszyć. Wręcz błagało, aby on był przy niej. Do tego Francesca uprzykrzała jej życie. Może słusznie, próbowała odciągnąć ją od szatyna? Nie mogła przecież zainteresować się chłopakiem przyjaciółki, dawnej przyjaciółki. Chociaż nie były ze sobą tak blisko jak kiedyś, to nie chciała niczym skrzywdzić Włoszki. Co jeżeli ona stałaby się tylko przeszkodą na drodze szczęścia tamtej dwójki? Miłość do Meksykanina była skazana na niepowodzenie, zanim na dobre mogła zagościć w ich sercach. Zatajanie prawdy przez Violette dodatkowo komplikowało relacje z chłopakiem.
Dzisiejszy pech dziewczyny zadecydował, że na zajęciach ze śpiewu pojawi się Resto wraz z Leonem. Usiadła jak najdalej od innych uczniów, aby tak jak zawsze nie rzucać się za bardzo w oczy. Niedługo będzie mogła sobie odpuścić to wszystko, co jej zdaniem nie miało sensu. Przekreśliła naukę w Studio, nie próbując swoich sił. W skupieniu zaczęła przeglądać swoje notatki, żeby tylko nie patrzeć w kierunku pary wchodzącej do Sali. Jak mogła w ogóle wpaść na pomysł, że między nią, a szatynem jest szansa na jakieś głębsze uczucia? On przecież ma dziewczynę, którą kochał.
- Może nasza nowa koleżanka zaśpiewa? – usłyszała głos Włoszki. Uniosła swoją głowę i zauważyła kpiący uśmiech na twarzy dziewczyny.
- Tak, to dobry pomysł – oznajmił nauczyciel. – Zobaczymy czy masz zadatki na ucznia naszego Studia – wskazał na scenę. – Prosimy – uśmiechnął się pokrzepiająco.
- Ale ja… Nie umiem – bąknęła.
- Jeżeli nie chcesz, nie będziemy cię zmuszać.
- Ddd, dobrze. Spróbuje – odpowiedziała przerażona.
Wstała z miejsca i skierowała się w stronę niewielkiej sceny. Gdy miała na nią wejść, zawahała się. Nie dam sobie rady – powtarzała w myślach. Nagle na swoim nadgarstku poczuła ciepły dotyk. Całe jej ciało przeszedł przyjemny dreszcz. Serce zabiło mocniej.
- Wiesz, że nie musisz tego robić – usłyszała zmartwiony głos Leona.
- Poradzę sobie – uniosła kąciki ust ku górze. – Chyba… - dodała ciszej i weszła na scenę.
Stanęła przed mikrofonem i spojrzała na swoją małą publiczność. Kilkanaście oczu wpatrywało się w nią wyczekująco. Chyba przeceniła swoją odwagę. Całe jej ciało zesztywniało, a głos jakby utkwił w gardle. Nie chciała zawyć jak wilkołak  do księżyca. Dłonie dziewczyny zaczęły drżeć, zrobiło jej się gorąco i słabo. Żołądek wywrócił się do góry nogami, czuła jak jej śniadanie wraca do gardła.
- Niedobrze mi – zakryła usta dłonią.
- Lepiej się odsuńmy, bo zaraz z jej ust wypłynie coś innego niż śpiew –oznajmiła rozbawiona Włoszka.
Prawie wszyscy zaczęli się śmiać. Oczy szatynki się zaszkliły. Nie mogła dłużej tam zostać. Wybiegła z pomieszczenia, aby jak najszybciej wydostać się na zewnątrz. Gdy była już na świeżym powietrzu, odetchnęła głęboko i pozwoliła palącym łzom wydostać się z oczu. Mogła się domyślić, że Francesca zrobi wszystko, żeby jak najszybciej stąd zniknęła. Udało się, nigdy więcej już nie pokaże się w tym miejscu.
- Trzymasz się jakoś? – usłyszała ciepły głos chłopaka.
- Skompromitowałam się – wyszeptała przez łzy.
- Proszę, nie płacz – podszedł do niej i zamknął ją w swoich ramionach. Gładził ją po plecach, aby chociaż trochę się uspokoiła. – Wszystko będzie dobrze. Inni zawsze będą widzieć tylko twoje błędy. Mogliby zając się własnym życiem – odparł zły.
- Nie wrócę tam – odsunęła się od niego – Jestem beznadziejna.
- Nawet nie mów takich głupstw – otarł niepewnie łzy z policzków Violetty. – Spróbuj o tym zapomnieć. Wiem, że jest ciężko, ale nie mogę patrzeć na twój smutek. Chciałbym zabrać cię w pewne miejsce. Tam zawsze umiem się uspokoić. Pójdziesz tam ze mną?
- Lepiej będzie, jeśli pójdę do domu i zjem pudełko lodów czekoladowych – burknęła.
- Mam lepszy sposób na smutek. Nie daj się prosić – uśmiechnął się uroczo.
- Niech ci będzie – powiedziała niechętnie.
***
- Daleko jeszcze? – zachichotała. Leon sprawiał, że nie potrafiła się nie uśmiechnąć. Przy nim wszystko nabierało barw. Udawało mu się odegnać smutek.
- Jeszcze tylko chwila.
- Wiesz, przyjemniej byłoby gdybym coś widziała – powiedziała rozbawiona.
- Zależy mi, abyś poczuła w tym miejscu, to co ja. Już jesteśmy – zabrał dłonie z oczu szatynki.
Otworzyła oczy i to co przed sobą ujrzała, oczarowało ją. Chłonęła widok, który rozpościerał się wokół niej. Przyroda zachwycała swoim pięknem. W jeziorze błyszczały promienie słoneczne, drzewa lekko kołysały się na wietrze, różnokolorowe kwiaty dodawały uroku. W cieniu pod drzewem stała biała ławka, jakby odizolowana od reszty otoczenia. Cisza, która tam panowała była kojąca.
- To miejsce… Jest niesamowite – rzekła oszołomiona.
- Cieszę się, że ci się podoba – ukazał rząd swoich śnieżnobiałych zębów.
- Dziękuje, że mnie tutaj zabrałeś.
- Wiesz, jesteś pierwszą osobą, którą tutaj przyprowadziłem.
- Nie zasługuje na to – pokręciła głową niedowierzająco. – Leon, my nie jesteśmy nawet przyjaciółmi.
- Nie? Myślałem, że jestem twoim przyjacielem. Przyjaciele sobie pomagają, prawda?
- Słuchaj, przecież mówiłam ci, że wolę być sama. O żadną pomoc nie prosiłam – prychnęła.
- Jesteś tajemnicza. Nie potrafię cię rozgryźć. Najpierw jesteś w stosunku do mnie przyjazna, a potem próbujesz mnie od siebie odepchnąć – zmarszczył brwi.
- Przepraszam, to skomplikowane. To we mnie tkwi problem – westchnęła. – Gdybyś, wiedział jaką jestem okropną osobą… Sam byś chciał ode mnie uciec.
- Dlaczego widzisz w sobie same wady? Uwierz w siebie i swoje możliwości. Wyglądam jakbym chciał zwiać? – wyszczerzył usta w uśmiechu.
- Tak już mam – wzruszyła ramionami – Jednak śpiewać to ja nie umiem – skrzywiła się. – Francesca wygrała.
- Znowu twierdzisz, że nie umiesz? Pamiętasz co ci poradziłem, gdy grałaś? Spróbuj wykorzystać tamtą rade podczas śpiewania.
- Myślisz, że wtedy by mi się udało? – zapytała.
- Jestem przekonany, że wypadłabyś świetnie – odpowiedział szczerze.
- A więc… Chodźmy – zadarła dumnie głowę.
- Ale gdzie? – uniósł pytająco brwi.
- Idę zaśpiewać.
- Jesteś pewna?
- Wiem, że ty tam będziesz. Jeżeli znowu polegnę, jakoś poradzę sobie z porażką – odwróciła wzrok speszona własnymi słowami. – Chodźmy, zanim się rozmyślę – zaśmiała się i złapała jego rękę, aby ruszył z miejsca.
***
Odetchnęła głęboko. Ignorowała cięte uwagi niektórych uczniów. Spojrzała ostatni raz na Leona, który uniósł kciuki do góry i uśmiechnął się w jej stronę. Zamknęła oczy i pomyślała o mamie, której chciała zadedykować śpiewany utwór. Zapomniała o strachu. Wierzyła, że Maria będzie teraz przy niej. Do jej uszu doszły pierwsze nuty piosenki. Zaczęła śpiewać. W słowach chciała przekazać wszystkie emocje, które nią targały. Nikt nie śmiał przerwać dziewczynie. Każdy był zachwycony jej piękną barwą głosu. Była z siebie dumna. Gdy skończyła, odważyła się otworzyć w końcu oczy. Usłyszała brawa.
- Pięknie – wysyczała Włoszka. – Gorące brawa dla Violetty Castillo! – wykrzyczała. 




Kasiu Przepraszam, że dedykuje Ci "to coś". Starałam się, ale nie wyszło do końca tak jak chciałam ;* Dziękuje Ci za wszystko <3 Za każde słowo, za to, że tutaj jesteś i czytasz moje opowiadanie <3 Za to, że mnie znosisz ;* Za wszystko ♥

Byłam zdziwiona liczbą wyświetleń ostatniego rozdziału o.O Dziękuje wszystkim, którzy go skomentowali <3 
Małymi krokami zbliżamy się do końca historii ;) Nie przewiduje więcej niż 20 rozdziałów. 
Opinie rozdziału pozostawiam wam kochani ;*



piątek, 16 stycznia 2015

Capitulo 10.

„Dlaczego mam słuchać serca? Bo nie uciszysz go nigdy. I nawet gdybyś udawał, że nie słyszysz, o czym mówi, nadal będzie biło w twojej piersi.”


Dedykacja dla Teczka12 ♥

Na wspomnienia wczorajszego wieczoru, na ustach szatynki sam wkradał się uśmiech. W końcu widziała szczęście bijące od jej bliskich. Popełniła wiele błędów. Jednak starała się powoli naprawiać krzywdy jakie wyrządziła. Po kilkunastu latach od śmierci mamy, nareszcie pogodziła się z tym, że odeszła na zawsze. Jej wiara powoli do niej wracała. Jeżeli tam na górze było zapisane, zbyt wczesne odejście Marii do niebiańskiej krainy, nie mogła zmienić przeznaczenia. Każde wydarzenia w życiu, mają swoją ukrytą głębię. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Cierpienie również ma swój sens. Jest wpisane, w każde istnienie ludzkie. Trzeba tylko nauczyć się sobie z nim radzić. Znajdywać w sobie wiarę w lepsze jutro. Ufać, że po jego przezwyciężeniu, odnajdziemy upragniony spokój oraz szczęście. Violetta walczyła, aby wydostać się ze świata smutku. Chciała nauczyć się ponownie cieszyć życiem, które wciąż się toczyło i oferowało bardzo wiele. Nie była sama. Miała bliskich, którzy będą strzegli by nie upadła tak nisko, po raz kolejny. Gdyby przyjęła ich pomoc już dawno temu, z pewnością życie ułożyłoby się inaczej. Nareszcie dostrzegała cząstkę dawnej siebie, którą pragnęła na nowo przywrócić do życia.


Rozejrzała się po Studiu i weszła do pustej Sali, w której stało pianino. Usiadła przy instrumencie i nieśmiało przejechała palcami po jego klawiszach. Podjęła próbę zagrania jakiejś melodii, ale to co dochodziło do uszu dziewczyny, powodowało, że na jej twarzy malowała się frustracja. Tak jak podejrzewała, nie umiała już niczego zagrać. To co jej wychodziło, to jedynie melodia, która pojawiła się we śnie. Chciała zagrać coś innego, weselszego. Tylko nie potrafiła. Westchnęła cichutko i oddaliła swoje dłonie od klawiszy.
- Spróbuj jeszcze raz, tym razem trochę spokojniej – wzdrygnęła się wystraszona słysząc za sobą jego głos. – Nie skupiaj się, aby wyszło poprawnie. Pomyśl co chcesz przekazać w swojej melodii.
- Chciałabym, ale nie umiem – oznajmiła zrezygnowana i odwróciła się, żeby ujrzeć twarz chłopaka.
- Uda się, tylko musisz chcieć – szatyn posłał dziewczynie uroczy uśmiech i podszedł do niej. – Posłuchaj moich wskazówek, a obiecuje, że ci wyjdzie.
- O…Okej – przełknęła głośno ślinę. – Powiedz co mam robić – powiedziała niepewnie.
- Zamknij oczy.
- Co? – zapytała zdziwiona. – Po co? – uniosła pytająco brew.
- Ufasz mi?
- Tt… Tak – zająknęła się.
- To nie bój się. Przecież nic ci nie zrobię – uniósł ręce w obronnym geście i zaśmiał się cicho.
- Dobrze. Kontynuuj – przyjrzała mu się podejrzliwie i odkręciła się w stronę pianina.
- Tak więc zamknij oczy – ułożył niepewnie dłonie na jej ramionach. Pochylił się odrobinę, aby mówić wprost do ucha dziewczyny. Ciało Violetty przyjemnie zadrżało pod wpływem jego bliskości.
- Zajrzyj w głąb siebie i pomyśl jakie uczucie chciałabyś teraz wyrazić -
Chciałabym wyrazić, to jak bardzo chcę cię teraz pocałować – pomyślała. Co? Nie! O czym ty myślisz? Przecież go nawet nie lubisz – skarciła się.
- Zapomnij, o tym co tu i teraz. Zatrać się w melodii. Teraz, nie mów nic tylko po prostu graj. Wyraź uczucie, o którym pomyślałaś.
Szatynka wysłuchała rady i przeniosła palce na instrument. Kiedy chłopak był tak blisko niej, czuła ciepło rozchodzące się po całym ciele. W tej chwili była szczęśliwa. Nie mogła odpychać od siebie Leona, pragnęła, aby był blisko niej.
Rozpoczęła granie. Chciała wyrazić wszystkie przyjemne uczucia, które pojawiały się w obecności szatyna. Ku jej zdziwieniu nawet nie zorientowała się, kiedy z pianina zaczęła płynąć przyjemna muzyka. Na chwile przeniosła się do innego świata. Była tylko ona i nuty. Gdy zakończyła granie, otworzyła oczy i ponownie skierowała się tak, aby widzieć twarz chłopaka. Był tak niebezpiecznie blisko, że mogła mu się dokładnie przyjrzeć. Dlaczego wcześniej nie zauważyła, że jest tak przystojny? Hipnotyzujące, zielone oczy. Urocze dołeczki i uśmiech. To wszystko sprawiało, że kręciło jej się w głowie. Jego usta, aż prosiły się o to, aby zatopiła w nich swoje. Kiedy uświadomiła sobie swoje niedorzeczne myśli, otrząsnęła się. Na szczęście zawieszenie nie trwało dłużej niż ułamek sekundy.
- Udało się! – pisnęła szczęśliwa. Wstała i przytuliła się do szatyna.
- Prze… Przepraszam – odsunęła się speszona.
- Nie przepraszaj, to było przyjemne – ukazał rząd swoich śnieżnobiałych zębów, a ona się zaśmiała kręcąc przy tym głową.
- Nie rozumiem, dlaczego wciąż mi pomagasz. Zachowuje się okropnie, wybacz. Wczoraj…
- Nie przejmuj się – przerwał jej. – Rozumiem. Nie chcesz, żebym się jeszcze zakochał – zażartował - I pomagam ci, bo taki już jestem. Nie umiem patrzeć na cierpienie drugiego człowieka.
- Co? Nie, nie – przegryzła dolną wargę. – Miłość, to uczucie nie dla mnie. W najbliższym czasie nie planuje się zakochiwać. Chłopak z którym byłam… Palant, nie wiem czemu z nim byłam.
- Ej, wiesz, że to tak nie działa? – spytał rozbawiony. – Nie możesz planować, bo nigdy nie wiadomo, kiedy miłość zapuka do twoich drzwi. Po prostu nie trafiłaś jeszcze na tego właściwego, więc dlatego tak mówisz.
- Może masz racje, ale wolę na razie o tym nie myśleć – oznajmiła i chciała zmienić temat. - Słuchaj może myślałeś o pracy jako super bohater? Skoro lubisz tak pomagać ludziom – uśmiechnęła się do szatyna.
- Nie, ale mogę to rozważyć. Kto wie, możliwe, że się nadaje – zaśmiali się do siebie. – Zmieniłaś się – zatopił wzrok w oczach Violetty. - Wyglądasz, lepiej. Jesteś weselsza.
- Tak, a co nie podobam ci się w takim wydaniu? – udała urażoną.
- Lubię, kiedy się uśmiechasz – powiedział szczerze. -  To znaczy eee… Lubię Ciebie, znaczy siebie – podrapał się nerwowo po głowie. – Właśnie, tak. Lubię siebie – poprawił się i uniósł kąciki ust ku górze.
- A ja lubię ciebie. Oj, przepraszam. siebie – zachichotała. – Do zobaczenia – delikatnie musnęła go w policzek i wycofała się kierując do wyjścia.

***
Ciągle myślała o Leonie. Nie chciała, bo to przecież szaleństwo. Nie zasługiwała na niego. Wciąż go okłamywała, nie wyjawiając swojej tożsamości. Musiała, albo powiedzieć prawdę, albo zniknąć z jego życia na zawsze. Problem w tym, że obie te opcje w ogóle nie podobały się szatynce. Nagle, jakby znikąd pojawiła się przed nią Francesca, której miała już po dziurki w nosie.
- Widzę, że nadal kręcisz się przy Leonie. – wysyczała gniewnie. – Widziałam was. Myślisz, że kiedy zmienisz wygląd, to go zdobędziesz? – prychnęła.
- Skąd ten pomysł, że chcę z nim być Resto?
- Nie udawaj. Jeżeli, jeszcze raz cię z nim zobaczę, to powiem mu wszystko – zagroziła.
- Nie, nic mu nie mów – zacisnęła pieści. – Wolałabym, żeby dowiedział się ode mnie. Tylko nie jestem jeszcze gotowa, aby powiedzieć mu wszystko.
- Najlepiej, po prostu zniknij złotko. Jutro mam cię tutaj nie widzieć. Jeżeli się pojawisz powiem mu sama.
- Nie masz prawa mi grozić.
- Mogę wszystko Castillo – zaśmiała się. – Ja rozdaje karty – odrzuciła swoje kruczoczarne włosy i odeszła.




Agatko ♥ Kochana, wybacz, że dedykuje Ci coś takiego ;* Miał być dłuższy, ale niestety nie wyszło. Dziękuje Ci za wszystko. Za każdy komentarz, który wywołuje na mojej twarzy uśmiech i nie pozwala się poddawać <3 

Jeżeli ktoś ma ochotę i nie czytał jeszcze : Part Utracone wspomnienia ;)

czwartek, 15 stycznia 2015

One Shot Leonetta - Utracone wspomnienia





Stary part, więc mam nadzieje, że będziecie wyrozumiali na jego liczne błędy  ;*



Otworzyła oczy. Tak jak każdego ranka, ujrzała ten sam frustrujący widok. Sala, w której leżała była ponura. Wyblakła farba powodowała paskudny nastrój. Życie Violetty stało się szare oraz  pozbawione jakichkolwiek barw. Wyglądała jak cień człowieka. Czuła jakby ktoś odebrał wszystko co posiadała i zostawił wyłącznie nieznośny ból. W swoich myślach nie potrafiła niczego odnaleźć. Wciąż błądziła szukając wspomnień w labiryncie umysłu. Jedyne co napotykała na tej drodze, to przerażający krzyk i pisk opon samochodu. Obraz oraz dźwięki z tego zdarzenia nawiedzały dziewczynę we śnie i na jawie. Ciemność, która towarzyszyła temu jedynemu wspomnieniu, wprawiała całe ciało w drżenie. Pragnęła wyrzucić ten strach ze swojego wnętrza, ponieważ z każdym dniem stawał się coraz bardziej nie do zniesienia. Czarną barwę kojarzyła ze śmiercią, której jakimś cudem udało jej się uniknąć. Nie pamiętała niczego. Swojej rodziny, przyjaciół oraz tego kim była. Miała dosyć smutku malującego się na twarzach tych wszystkich odwiedzających ją osób.  Gryzło ją  poczucie winy. W żaden sposób nie mogła sobie nikogo z nich przypomnieć. Obawiała się, że jeśli jej się to nie uda odejdą, a ona zostanie zupełnie sama. Nie życzyłaby nawet największemu wrogowi, żeby znalazł się w takiej sytuacji jak ona. Nie pamiętać tego co się lubiło, jakim się było człowiekiem, powoduje wszechogarniającą pustkę w środku, której nic nie potrafi wypełnić.
 Szatynka uniosła się do pozycji siedzącej, sięgnęła po sweter leżący przy łóżku i powoli wstała. Każdy krok stawiała ostrożnie, aby nie stracić równowagi. Nikt nie pozwalał wstawać dziewczynie bez zgody lekarza, ale postawiła to tym razem zignorować. Od paru tygodni nie była na świeżym powietrzu, więc w końcu chciała ujrzeć świat, o którym tak nie wiele w tej chwili wiedziała. Pragnęła na nowo odkrywać jego tajemnice kryjące się na każdym kroku. Wierzyła, że dzięki temu poczuje się lepiej. Wymknęła się jakimś cudem niezauważona, popchnęła drzwi i chłonęła wzrokiem każdy detal. Patrzyła na pacjentów siedzących na ławkach, którzy pomimo swoich kontuzji wydawali się szczęśliwi. Promienie słońca padały na budynek szpitala przez co nie sprawiał już wrażenia, aż tak ponurego. Szła powoli obserwując piękno otoczenia. W pewnej chwili szczęście jakie czuła momentalnie wyparowało. Poczuła na skórze lekki powiew wiatru, który spowodował napad dreszczy oraz fale przykrych wspomnień.

***

Leon chwiejąc się, przy pomocy kul dotarł przed budynek szpitala. Usiadł na ławce, aby zebrać utracone siły. Miał już dość rehabilitacji, ale chciał odzyskać czucie w swoich nogach. Tęsknił za swoimi pasjami, do których były mu niezbędne. Mimo wszystko mógł śmiało powiedzieć, że nie żałuje. Nie potrafił pojąć tego jak bardzo się zakochał, w tak młodym wieku. Dzień, w którym mógł stracić Violette, wciąż do niego powracał. Pamiętał rozpędzony samochód tak blisko jej kruchego ciała. Kiedy rzucał się na ratunek dziewczynie nie myślał o tym co może mu się stać. Życie szatynki było dla niego ważniejsze niż własne.  Świat bez niej stałby się obcy i pozbawiony radości. Był świadomy, że utraciła wspomnienia. Nie pamięta każdej wspólnie spędzonej chwili, ale najważniejsze dla Leona było to, że wciąż żyje. Pragnął być blisko niej, ale słyszał od przyjaciół jak bardzo jest przestraszona i zamknięta w sobie. Nie chciał, aby jeszcze bardziej się zadręczała, ponieważ jego również sobie nie przypominała. Brunet obserwował twarze ludzi. Na każdej widoczny był blady uśmiech, spowodowany ciepłem ogrzewającego słońca. Wśród tych wszystkich buzi, ujrzał tą na której najbardziej mu zależało. Gdy zobaczył swoją miłość, kąciki ust uniosły się ku górze. Dla niego to ona była całym światem. Blask jej osoby zawsze umiał odegnać burzowe chmury. Delikatny wiatr rozwiewał kosmyki kasztanowych włosów. Podkrążone oczy tylko podkreślały jej kruchość. Widok Violetty, jak za dotknięciem magicznej różdżki odegnał wszystkie zmartwienia.

***

Violetta opadła na najbliższą ławkę. Zamknęła oczy i zaczęła lekko się kołysać, aby nie wydrzeć się przy tych wszystkich ludziach.
- Nie, nie, nie – załkała, znowu czując się bezsilnie.
- Hej. Wszystko w porządku? – usłyszała czyjś zmartwiony głos. Poczuła ciepły dotyk na swoim ramieniu. Powoli otworzyła oczy i ujrzała zielone oczy szatyna. Wydawały się tak znajome, ale nie miała pojęcia dlaczego. Coś w jej sercu drgnęło, ale zignorowała to uczucie jak najprędzej.
- Tt, tak – wyszeptała i strząsnęła rękę chłopaka. Była przerażona. W głowie układała najgorsze scenariusze, bo nie ufała nikomu. Bała się każdego kto się do niej zbliżył. – Nie powinnam była wychodzić – szybko poderwała się z miejsca i odeszła.
Wróciła do swojej sali w ekspresowym tempie. Na białej pościeli ujrzała fioletowy notatnik. Ktoś na pewno tu był, ale nikogo nie powiadomił o zniknięciu szatynki. Wzięła przedmiot w ręce i otworzyła go znajdującym się obok kluczykiem. Poznała swoje pismo. Szybko wzięła się za czytanie. Na jednej ze stron ujrzała rysunek chłopaka, bardzo przypominającego tego, którego przed chwilą spotkała. Leon, gdy przeczytała to imię poczuła ciepło w sercu. Zastanawiała się czy nieznajomy zawitał w jej życiu przed wypadkiem. Musiała tam wrócić. Miała nadzieję, że wciąż siedzi w tym samym miejscu. Zerwała się i rozejrzała nerwowo, aby nikt nie zobaczył, że wychodzi z sali.

***

Wyszła na świeże powietrze. Kiedy dostrzegła chłopaka, zebrała się w sobie i nieśmiało podeszła.
- Przepraszam za moją reakcje. Ostatnio w moim życiu nie dzieje się najlepiej, więc nie jestem zbyt towarzyska – zobaczyła jak chłopak podnosi na nią wzrok. Ponownie zatopiła oczy w jego hipnotyzującym spojrzeniu. – Sama nie wiem czemu ci to mówię. Nie znamy się, ale dla mnie każda osoba jest kimś obcym – odwróciła wzrok i usiadła jak najdalej od bruneta.
- To ja powinienem cię przeprosić. Wydawałaś się przestraszona, chciałem jakoś pomóc – uśmiechnął się lekko do szatynki.
- I pomogłeś. Przestraszyłeś mnie, a dzięki temu strach odegnał złe wspomnienia – w odpowiedzi usłyszała cichy śmiech, który był melodią dla jej uszu. Usta dziewczyny uniosły się do góry. – Raczej nieznajomym nie ufam. Jednak ostatnimi czasy, nie mam z kim szczerze porozmawiać. W twojej obecności pierwszy raz, od długiego czasu poczułam się normalnie. Czuje się jak zepsuta zabawka, którą wszyscy na siłę pragną naprawić – westchnęła.
- Cieszę się, że jest jakaś pozytywna strona mojego zachowania.  Chyba źle patrzysz na to wszystko. Przecież możesz zacząć wszystko od nowa. Bliscy na pewno zaakceptują cię taką jaką będziesz chciała być. Musisz uwierzyć. Wspomnienia kiedyś wrócą, ale nie możesz szukać ich na siłę. 
- Dziękuje – ledwo wydusiła z siebie podziękowanie. Chłopak swoimi słowami sprawił, że poczuła się lepiej. Musiała zadać mu wciąż jedno nurtujące pytanie: – Czy my poznaliśmy się już wcześniej? – zapytała i zobaczyła jak zielone oczy uważnie jej się przyglądają.
- Na pewno chcesz poznać prawdę? Masz dość osób, którzy pragną, abyś sobie o nich przypomniała. Nie chcę wywierać na tobie jeszcze większej presji. Przepraszam. Muszę już iść. Do zobaczenia – posłał jej swój piękny uśmiech. To co zobaczyła potem, zamurowało ją. Chłopak wziął kule i odszedł lekko się chwiejąc.
Violettcie zrobiło się przykro i głupio. On był tak radosny pomimo, że nie może chodzić o własnych siłach. Ona narzekała na swój los. Wciąż się nad sobą użalała. Nieznajomy otworzył oczy szatynce. Dostała tak wiele. Mogła leżeć przysypana ziemią, ale życie zadecydowało inaczej. Pragnęła jeszcze go ujrzeć. Rozwikłać jego tajemniczą odpowiedź.

***

Przez następne dni codziennie przychodziła w to samo miejsce. Przesiadywała na ławce w każdej wolnej chwili, lecz chłopak już się nie pojawił. Odliczała mijający czas. Powoli traciła nadzieje na ich ponowne spotkanie. Nie mogła zapomnieć o tym jak czuła się w jego obecności.
Postanowiła posłuchać nieznajomego i zacząć życie na nowo. Bardzo żałowała, że nie doszło do ich ponownego spotkania, ale cieszyła się z jednego powodu. Mogła w końcu opuścić szpital. Nie wiedziała czy odzyska utracone wspomnienia, ale pragnęła odkryć siebie. Nie stać z założonymi rękami czekając, aż pamięć wróci. Kiedy wróciła do domu od razu skierowała się do parku. Musiała znaleźć miejsce, które w swoim pamiętniku określiła mianem niesamowitego i magicznego. Miała nadzieje spotkać tam Leona, którego imię pojawiało się na każdej stronie notatnika. Błądziła wzrokiem nie mogąc odszukać wzrokiem ławki, która idealnie pasowałaby do opisu. Gdy miała już się poddać usłyszała melodie. Zamknęła oczy i rozkoszowała się cudownym brzmieniem. Był też głos, który natychmiast chciała odszukać. Ruszyła idąc za dźwiękami muzyki. W chwili kiedy była już dobrze słyszalna, ujrzała Jego. To był ten chłopak, którego spotkała w szpitalnym ogrodzie. Nie wiedziała nawet kiedy jej głos dołączył do jego. Zaskoczony podniósł na nią wzrok, lecz kontynuował piosenkę. Gdy skończyli usiadła obok  i promiennie się uśmiechnęła.
- Znam to, ale nie mam pojęcia skąd – zmarszczyła brwi, potarła skronie, żeby sobie coś przypomnieć.
- Podemos – wyszeptał cicho i odłożył gitarę.
W sercu dziewczyny coś drgnęło. Wzrok zatopiła w ustach chłopaka, które nie wiedzieć dlaczego, zapragnęła jak najprędzej dotknąć swoimi. Nie wiele myśląc, przybliżyła się do niego powoli. Przełknęła głośno ślinę i momentalnie odsunęła się, uświadamiając sobie co chciała zrobić. Poderwała się z miejsca i chciała uciec.
- Nie odchodź, proszę – oznajmił błagalnie i złapał ją za nadgarstek, aby nie zdążyła mu uciec.
- Dlaczego wciąż o tobie myślę? – zapytała i zabrała swoją dłoń. – Znaliśmy się już wcześniej, prawda?
- My… - westchnął cicho. – Tak, nasza znajomość trwa już trzy lata – powiedział zgodnie z prawdą. Wstał i stanął niebezpiecznie blisko dziewczyny – Nie umiem bez ciebie żyć. Próbowałem, ale nie mogę znieść tego, że nie jesteś obok mnie – oznajmił z desperacją. Odgarnął niesforne kosmyki z twarzy szatynki, przybliżył się i złączył niepewnie ich wargi w delikatnym pocałunku.
Castillo nie odrzuciła chłopaka. Czując jego bliskość i ciepły oddech, stało się coś niesamowitego. W głowie dziewczyny pojawiały się różne obrazy. Miała wrażenie jakby oglądała film całego swojego życia. Violetta była poruszona siłą miłości do Leona. Wiedziała, że tylko jego uczucie obdarzy ją szczęściem.
 - Leon – wyszeptała przez łzy.
- Przypomniałaś sobie? – spytał nie dowierzając. Violetta energicznie pokiwała głową i rzuciła się w objęcia ukochanego.

Szczęście zakochanej w sobie dwójki było niedopisania. Chwilowa utrata utwierdziła ich tylko w tym jak bardzo są sobie potrzebni.


Rozdział przewiduje dodać jutro ;)
Mam nadzieje, że was nie zanudziłam ;* Końcówka mogłaby być lepsza. Wyszła trochę kiczowata, ale cóż... ;d 

piątek, 9 stycznia 2015

Capitulo 9.

„Życie jest zmianą. Jeśli przestaniesz się zmieniać, przestaniesz żyć.”



Dzień w Studio mijał szatynce dosyć spokojnie. Ludzie ignorowali jej obecność, czym bardzo się ucieszyła. Kiedy Angie, w końcu odpuści, więcej jej nie zobaczą. Leona unikała jak ognia. Kiedy widziała go w pobliżu chowała się, albo uciekała jak najdalej. Wiedziała, że to bardzo dziecinne zachowanie, ale co miała zrobić? Nie wiedziała nawet co miałaby mu powiedzieć. Nie zbliżaj się, bo nie chcę żebyś cierpiał?
Violetta poczuła w kieszeni spodni wibracje swojego telefonu. Spojrzała na ekran, a na nim widniało imię Diego. Próbował się z nią połączyć już po raz dwudziesty, ale ona nie miała ochoty z nim rozmawiać. Musiała to zakończyć. Ich związek nie miał sensu. Pomiędzy nimi nigdy nie było prawdziwego uczucia. Miłość powinna zmieniać człowieka, sprawiać, że staje się lepszy. Kolorować świat najpiękniejszymi barwami. Tymczasem Diego pomagał dziewczynie wykreować osobę, która wyglądała jak jedno wielkie nieszczęście. Postanowiła odebrać i zakończyć coś, co nie miało przyszłości już dawno temu.
- Diego. Nie przyszło ci do głowy, że nie mam ochoty na rozmowę? – bąknęła.
- Nie gniewaj się malutka – wymruczał do słuchawki. – Gdzie jesteś? – zapytał.
- Nie nazywaj mnie tak – wysyczała – W Studio On Beat, mówiłam ci. Zresztą, nie ważne. Kończę za dwadzieścia minut. Możesz po mnie przyjść?
- Chcesz być gwiazdą? – prychnął. – Nie chce mi się, ale niech ci będzie, przyjdę - wydukał niechętnie. 
- Och, jaki zaszczyt. Książę się pofatyguje – powiedziała z ironią. – Wiesz… - przerwała, ponieważ usłyszała w słuchawce dźwięk przerwanego połączenia. – Co za cham – dopowiedziała.

***

Zirytowana dziewczyna krążyła koło budynku. Dziesięć minut spóźnienia. Mogła się domyślić, to przecież Diego. Nigdy nie był jakoś specjalnie punktualny. Zawsze to ona musiała czekać na niego. Zabije go, jeżeli natknie się na Resto, albo gorzej... Leona. Chciała więcej o nim nie myśleć, ale nie mogła wyrzucić z głowy zielonookiego szatyna. Pragnęła, żeby między nimi było tak jak kiedyś. W dzieciństwie byli najlepszymi przyjaciółmi. Ona jednak zapomniała. Wyrzuciła z serca przyjaciela. Była pewna, że nie zasługiwała na niego. Nigdy. Wolała uniknąć większego bólu, bo gdyby dowiedział się kim jest… Z tym chyba nie byłaby w stanie sobie poradzić. Nagle szatynka zastygła w bezruchu.
- Kurcze – szepnęła do siebie. Panicznie się rozglądała się, ale nie znalazła żadnej drogi ucieczki. Było już za późno. Mogła tylko bezradnie patrzeć jak postać chłopaka znajduje się coraz bliżej.
- Czy ty mnie unikasz? – zapytał rozbawiony chłopak.
- Ja? – wskazała na siebie. – Nie, nie - pokręciła przecząco głową - Wydaje ci się, ale już mówiłam, nie szukam przyjaciół - starała się jakoś go zbyć. 
- Nie wierzę. Nikt nie chce być sam - nie potrafił zrozumieć szatynki. Czasami jej zachowanie było dla niego zagadką, której nie dało się rozwiązać. 
- Leon, czy ty oferujesz mi swoją przyjaźń? – prychnęła. – Nie mam ochoty mieć na głowie twojej zazdrosnej dziewczyny. Wolę żyć sobie spokojnie.
- Fran nie zawsze była taka. Zagubiła się. Znamy się bardzo długo, a ja nie mógłbym zostawić jej z tym wszystkim samej.
- Słuchaj, dlaczego chcesz pomagać całemu światu?  - zapytała – Może nikt nie potrzebuje twojej pomocy? Mi ona jest zupełnie zbędna – odparła i odwróciła wzrok. Ujrzała zbliżającego się Hiszpana. Odetchnęła w duchu i pierwszy raz, tak bardzo ucieszyła się widząc chłopaka – Nie jestem sama. Mam chłopaka. – Niewiele myśląc przyciągnęła do siebie Diego i pocałowała go przelotnie w usta. Kiedy przeniosła swój wzrok zobaczyła jak szatyn odchodzi bez słowa.
Idiotko! Miałaś z nim zerwać, a tymczasem co? Całujesz go! – krzyknęła do siebie w myślach.
- Mam ochotę na więcej – szepcze jej nagle do ucha i zamyka w swoich objęciach.
- Nie – odsuwa się – Muszę już iść.
- Co?! Przechodzę pół miasta, a ty sobie idziesz? Wiedziałem, że jesteś tylko rozpuszczonym bachorem – mówi zniesmaczony – Nie umiesz się bawić – przybliża się i łapie szatynkę za ramiona – A może dzisiaj będzie tak jak ja chcę? Hmmm? – zaczyna jeździć rękami po całym jej ciele.
- Puszczaj mnie! Słyszysz?! Zabieraj te łapy! – odpycha go mocno od siebie i policzkuje – Z nami koniec! – krzyczy.
- Skarbie – chłopak rozmasowuje zaczerwieniony policzek - Nigdy cię nie kochałem – uśmiecha się kpiąco.
***

Wpatrywała się tępo w sufit, zastanawiając czy na świecie istnieje, ktoś kogo naprawdę by pokochała. Kogoś kto odwzajemniałby jej uczucie. Dobrze, że zakończyła tą toksyczną znajomość z Hiszpanem. On przez cały ich "niby" związek, przebywał w towarzystwie innych dziewczyn. Oczywiste było to, że nie spędzał z nimi czasu przy filiżance zielonej herbaty. Na pocałunkach z pewnością się nie kończyło. Ona tak samo jak on, nigdy nie żywiła do niego głębszych uczuć. Violetta wzdrygnęła się na wspomnienie jego obślizgłych dłoni. Nie wiedziała dlaczego pocałowała Diego, w obecności Leona. A tak, jestem durna. Wolę odgrywać jakieś głupie teatrzyki, zamiast powiedzieć prawdę – pomyślała. Rozmowa z przed kilku dni tak bardzo jej pomogła, a ona zamiast podziękować, jest niemiła. Musiała z kimś porozmawiać. Cieszyła się, że przyjdzie jej ciocia. Przy niej zawsze mogła zapomnieć o wszystkim. Angie jakby czytając w myślach szatynki, pojawiła się w drzwiach pokoju. Violetta niewiele myśląc znalazła się w ciepłym uścisku Angeles.

***

Po całym pokoju ponownie rozniósł się ich dźwięczny śmiech. Wszystkie problemy jakby nagle odeszły. Violetta ponownie przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze. Jej twarz była skrzywiona.
- Violetto Castillo, zdecydowanie, jeszcze nie jest gotowa na noszenie sukienek – zachichotała widząc na sobie ubranie, które założyła.
 - Co się stało, że nagle zdecydowała porzucić czarne barwy? – spytała kobieta, posyłając dziewczynie promienny uśmiech.
- Angie… - usiadła obok cioci. – Chcę zacząć coś zmieniać w swoim życiu. Ty otworzyłaś mi w końcu oczy i… I ktoś jeszcze uzmysłowił mi pewne sprawy – dopowiedziała uśmiechając się przy tym głupkowato.
- O matulko! Poznałaś kogoś? Vilu! Nic nie powiedziałaś! Spodobał ci się – wskazała na nią palcem – Widziałam ten uśmiech – powiedziała rozradowana.
- Co? Nie! Nic z tych rzeczy! – zaczerwieniła się. Nawet nie dopuszczała do siebie myśli, że zielonooki chłopak zawrócił jej w głowie. Owszem, kiedy była głupią, małą dziewczynką była zauroczona przyjacielem. Ale to było dawno. Dawno i nieprawda. – Lepiej zmienimy temat. – wymigiwała się. – Zostaniesz na kolacji? Twoja obecność doda mi otuchy. Mam kilka osób do przeproszenia. Włącznie z tobą Angie – spuściła smutna swój wzrok.
- Violu. Mnie za nic nie musisz przepraszać. Chodź do mnie kochana – przytuliła ją do siebie. – Oczywiście, że zostanę – ucałowała siostrzenice w czoło.
- Dziękuje. Za wszystko – po policzkach dziewczyny zaczęły spływać łzy.
- Kochanie, nie płacz. Bo zaraz ja się rozpłaczę – zachichotały cicho.– Idziemy?
- Daj mi chwilę. Zaraz przyjdę. Muszę się przebrać w coś innego – wskazała na sukienkę, którą miała na sobie.
- Wyglądasz pięknie. Powinnaś w niej zostać – posłała jej całusa i wyszła.
Violetta okręciła się jeszcze raz przyglądając się swojemu odbiciu. Teraz nie poznawała samej siebie, ale wiedziała, że potrzebuje tej zmiany. Sen, który nawiedził ją niedawno, uzmysłowił szatynce, że mama nie byłaby zadowolona z jej zachowania. Nagle uświadomiła sobie, że Maria nadal jest przy niej. Dlaczego wcześniej tego nie dostrzegła? Promienny uśmiech, piękny śpiew, pozytywne nastawienie do świata cechy należące do jej mamy, a tak bardzo charakterystyczne dla Angie. Odwaga, siła do przezwyciężania trudności i dobre serce taty. Upartość cioci i ojca. To wszystko kojarzyło jej się z mamą. Może za długo dała się pochłaniać rozpaczy związanej z utartą najbliższej osoby, aby wcześniej sobie to uświadomić? W lustrze widziała smutną dziewczynę, ale nie cierpiącą już tak bardzo. Szarość otaczającego świata zaczęła nabierać kolorów.
Szatynka zamknęła oczy. Wzięła głęboki wdech, a po chwili wpuściła powoli powietrze. Była trochę przerażona, ale wiedziała, że pokrzepiający uśmiech cioci doda jej otuchy. Lata nie siedziała razem przy stole z resztą domowników. W końcu wyszła z pokoju i zeszła powoli po schodach. Widziała przygarbionego i smutnego Germana. Angie próbowała nawiązać z nim jakąś rozmowę, ale on nadal milczał. Była pewna, że to ona doprowadziła ojca do takiego stanu. Teraz musiała zrobić coś, aby na jego twarzy pojawił się uśmiech.
Podeszła do stołu i zajęła miejsce obok cioci. Zamyślony German, nie zauważył przybycia córki. Nie wiedziała jak zacząć. Była sfrustrowana panującą ciszą. Otworzyła usta i już miała coś powiedzieć, gdy przerwał jej dźwięk rozbijanego szkła. Wszyscy nagle poderwali się, aby pomóc Oldze w pozbieraniu odłamków naczynia. Ona tylko machnęła ręką i utkwiła wzrok w Violettcie. Oczy ojca również spoczęły na jej osobie. Gosposia oraz German wpatrywali się w nią zaskoczeni.
- Co się stało? – przerwała milczenie – Wyglądacie jakbyście zobaczyli ducha – zaśmiała się nerwowo.
- Violu. To sen czy twój kolejny żart prowadzący do kłótni?
- Nie – wyszeptała i podeszła do rozbitych odłamków talerzy, żeby nie ukazywać, że znowu zaczyna płakać. Uklęknęła i zaczęła zbierać szkło. – Chciałam… Przeprosić. Jestem okropna. Wiem, że każdemu byłoby lepiej gdybym to ja umarła, a nie mama. – Nie zwracała uwagi, że kaleczy swoje dłonie. Uważała, że zasługuje na gorsze cierpienie. – Nie zasługuje na was  – nie zdołała się powstrzymać, wybuchła głośnym płaczem – Tato, tatusiu... Tak bardzo przepraszam, przepraszam. - Kiedy skończyła mówić poczuła jak silne ramiona taty zamykają ją w swoim uścisku.
- Córeczko. Przecież wiesz, że jesteś największym skarbem jaki dostałem ja i twoja mama – zaczął kołysać ją w swoich ramionach, aby trochę się uspokoiła. – Bez względu na wszystko zawsze cię kochałem i kochać będę. Chcę tylko, żebyś była szczęśliwa.
- Ja też cię kocham tato – wychlipała. – Mam wielkie szczęście, że jesteście przy mnie.


Dziękuje za cudowne komentarze ;* Jesteście kochani <3

poniedziałek, 5 stycznia 2015

One Shot Leonetta - Przy zasłoniętych oknach umieramy z bólu umieramy z miłości(ą).



1 stycznia blog obchodził swoją rocznice, więc chciałam wstawić coś z tej okazji ;) Nie zdążyłam napisać nic nowego. Pod spodem prezentuje wam parta, który był wysyłany na konkurs ;) Jeżeli zajął 3 miejsce, może i wam trochę się spodoba? ;*

Dedykuje go wszystkim, którzy czytają moje opowiadanie ;*
Dziewczyny, bardzo wam dziękuje <3
Wasze słowa naprawdę wiele dla mnie znaczą ;*



 Cierpienie jest nieodłącznym elementem naszego życia, to ono w dużym stopniu je kształtuje i pokazuje jak powinniśmy przez nie kroczyć. Każdy człowiek cierpi w innej dawce, ból nie jest podzielony po równo dla każdej jednostki. Kiedy nad naszą egzystencją pojawiają się burzowe chmury nie należy poddawać się rozpaczy tylko toczyć bitwę o promyk nadziei, zwiastujący lepsze jutro. Nawet jeśli poniesiemy klęskę nie będziemy czuli żalu, który opanowałby nasze serce gdybyśmy stali z założonymi rękami patrząc na to co zgotował nam los. Wręcz przeciwnie poczujemy satysfakcje, ponieważ mimo wszystko dumnie podjęliśmy walkę, a ten kto próbuje nigdy nie przegrywa.

 Młoda szatynka rozkoszowała się piękną pogodą, blask słońca ogrzewał delikatną skórę nastolatki, a wiatr przyjemnie rozwiewał kosmyki kasztanowych włosów. Starała się czerpać radość z każdej chwili albowiem była gotowa na to, iż choroba może powtórnie zaatakować jej kruche ciało. Chodziła na regularne badania, ale strach przed ich wynikiem towarzyszył dziewczynie przez cały czas. Czuła się jak tykająca bomba zdolna wybuchnąć w każdej chwili, która niszczy wszystko na swojej drodze. Gdy dowiedziała się o nowotworze miała zaledwie piętnaście lat. Beztroski nastoletni świat legł wtedy w gruzach. Była przerażona tym co działo się z jej ciałem, nie była zdolna nawet się poruszyć ponieważ, ból paraliżował każdą kończynę. Lekarze nie dawali szatynce zbyt dużych szans na przeżycie, uważali że dziewczyna jest zbyt słaba, aby wytrzymać cierpienie związane z leczeniem. Violetta poczuła wtedy nagły przypływ siły żeby pokazać, iż ma w sobie nieprawdopodobną moc by przetrwać. Udało się, przestała krzyczeć oraz obwiniać każdego za to co ją spotkało i odniosła chwilowe zwycięstwo. Dojrzała, zmieniła się oraz nabyła umiejętności przerodzenia swoich łez w dźwięczny śmiech. Doceniała życie bardziej niż kiedykolwiek, cieszyła się z każdego dnia czerpiąc z niego jak najwięcej się da. Ludzie którzy nie znali dziewczyny postrzegali ją jako zupełnie zdrową, miała szczęście bo choroba nie wyrządziła jej żadnych zewnętrznych obrażeń, odcisnęła jednak piętno na życiu już nieodwracalnie. Odmieniła osobowość szatynki - uczyniła z niej samotnego człowieka. Ojciec Violetty stał się nadmiernie nadopiekuńczy, nie dawał swobody córce bo za bardzo bał się o jej stan zdrowia. Po zbyt wczesnym odejściu żony z tego świata jego serce nie udźwignęłoby rozpaczy związanej z utratą kolejnej najbliższej mu osoby. Nie wyraził zgody aby Castillo wróciła do szkoły, od tamtej pory pobierała nauki w domu. Czasami nastolatka czuła się jak w klatce - odcięta od otaczającego świata, ale dostrzegała w oczach najbliższych strach przed tym, że może odejść zbyt wcześnie. Marzenia i muzyka także umiały ukoić smutek z powodu braku normalnego życia. Dźwięki pianina przenosiły ją w idealny świat wykreowany przez wyobraźnie. Bujając w obłokach wyobrażała sobie uczucie, które tak bardzo chciała odnaleźć i poczuć. Tym uczuciem była oczywiście miłość będąca czymś wyjątkowym w istnieniu człowieka, największym skarbem jaki można odnaleźć oraz posiąść na drodze swojego losu. Dziewczyna uważała jednak, iż nie mogłaby dopuścić, aby przyjąć ten dar. Nie chciała narażać kogoś na pogodzenie się z jej śmiercią, która mogła upomnieć się o nią w najmniej oczekiwanym momencie.

 Violetta wolnym krokiem weszła do pomieszczenia w którym zawsze panowała cisza i smutek. Czuła, że tym razem może zostać tu na dłużej. Ból w niemal każdej cząstce ciała dawał o sobie znać coraz częściej, z każdym dniem nasilał się bardziej.
- Violu. – Usłyszała ciepły głos wypowiadający jej imię, odwróciła się w kierunku z którego pochodził. Zobaczyła Rite, pielęgniarkę którą mogła nazwać jedyną przyjaciółką.
- Hej. -  uśmiechnęła się ciepło do kobiety. – Dużo pracy? Jest może szansa, że znajdziesz dla mnie kilka minut?
- Kochana dla Ciebie zawsze. Dokończę jeszcze papierkową robotę i za pięć minut jestem.
- Dobrze, dziękuje. To ja idę zająć miejsce w kolejce do gabinetu.

 Dziewczyna udała się korytarzami, które tak dobrze znała. Szpital mogła nazwać swoim drugim domem, spędzała w nim dość sporo czasu bo musiała być pod częstą obserwacją lekarzy. Z rozmyślań wyrwały ją drzwi, które gwałtownie się otworzyły i z trudem uniknęły kontaktu z twarzą Violetty. Szatynka zachwiała się tracąc równowagę, ale silne ramiona chłopaka wyłaniającego się z pomieszczenia zdołały uchronić ją przed upadkiem. Utonęła w głębi spojrzenia jego zielonych oczu, poczuła się jak księżniczka wybawiona z opresji przez swojego księcia. Ale chwila … Uchroniona przed upadkiem którego sam był sprawcą? Uświadomiła sobie idiotyzm własnej wyobraźni. Wyplątała się jak najszybciej z  objęć chłopaka i podniosła dumnie zadzierając przy tym głowę.
- Jak chodzisz idioto! – Wybuchnęła, nie umiała zapanować nad gniewem. Spiorunowała chłopaka wzrokiem. Gdyby spojrzenie umiało zabijać, zielonooki z pewnością leżałby już na zimnej posadzce.
- Nie słyszałaś powiedzenia? Złość piękności szkodzi. – szatyn uniósł ręce w obronnym geście i posłał dziewczynie czarujący uśmiech.
- Ha, ha, ha jakiś Ty zabawny. – odparła z ironią. - Wychowani ludzie w takiej sytuacji przepraszają, kiedy niechcący z własnej głupoty zagrażają życiu niewinnemu człowiekowi.
- Tak więc czekam na przeprosiny.
- Co?! Ja mam Cię przepraszać? To Ty prawie zmasakrowałeś mi twarz drzwiami! Nie mam zamiaru dyskutować z kimś kto nie został przystosowany do życia z ludźmi. – tupnęła nogą jak niezadowolone dziecko i ruszyła przed siebie.
- Hej! Księżniczko! Przepraszam i mam na imię Leon, brzmi ładniej niż idiota. – z ust chłopaka wydobył się cichy śmiech.
Violetta zatrzymała się i już miała odpowiedzieć słowami pełnymi ironii, lecz gdy się odwróciła Leona już nie było. Pokręciła głową i odeszła z miejsca incydentu.
- Co za człowiek. – szepnęła do siebie udając się we wcześniej obranym kierunku.

Kiedy znalazła się pod drzwiami gabinetu zauważyła Rite, usiadła wygodnie na krześle obok.
- Violu, zgubiłaś się po drodze? – obdarowała szatynkę ciepłym uśmiechem.
- Nie, nie tylko ktoś prawie złamał mi nos, powinniście bardziej uważać kogo wpuszczacie do szpitala. – odparła nadal zirytowana. – Bezczelny gbur. – bąknęła zaciskając pięści.
- Skarbie, spokojnie. Nie powinnaś się denerwować. – kobieta położyła rękę na jej ramieniu. – Przecież nie mógł zrobić tego specjalnie.
- Pewnie nie ale i tak jestem wściekła. Co on sobie wyobraża, że niby kim on jest?  Co najwyżej zadufanym w sobie narcyzem. Nie będę psuła sobie humoru przez jakiegoś idiotę. – westchnęła.
- A przystojny chociaż był? – trąciła lekko ramie Castillo i zabawnie poruszyła brwiami.
- Co?! –szatynka podskoczyła na krześle. Czy był przystojny? Zapytała siebie w myślach. Mimo tego, iż była wściekła to musiała przyznać był idealny na zewnątrz, lecz bardziej dla niej liczyło się wnętrze człowieka. Wnioskowała z zachowania Leona, iż nie mógł kryć w sobie niczego wyjątkowego. Nawet nie wiedziała jak bardzo się myli. – Chociaż trudno mi to przyznać to był przystojny. – przymknęła powieki. – Zbudowany szatyn, o zielonych oczach  z głębią w której można było  tonąć. Co ja w ogóle gadam? – otworzyła oczy i schowała twarz w dłonie. - Wkurzył mnie… ale  nie mogę zapomnieć jak poczułam się, gdy złapał mnie ratując przed upadkiem.
- Chyba Ci się spodobał. – pielęgniarka puściła jej oczko.
- Niemożliwe. Zostawmy ten temat bo i tak pewnie więcej nie zobaczę Leona.
- Leon? – oczy przyjaciółki się rozświetliły.
- Tak, przynajmniej tak się przedstawił.  – wzruszyła ramionami – Znasz go?
- Oczywiście, wspaniały chłopak tylko przykre jest to, że choruje. Przepraszam Cię najmocniej, ale muszę już iść. Praca wzywa, a co do Leona warto żebyś go poznała. Nie jest taki zły za jakiego go bierzesz.
Violetta była zaskoczona, nie podejrzewała, że coś mu dolega. Zewnętrznie wyglądał na zdrowego, zupełnie tak jak ona.

 Szatynka musiała udać się na dodatkowe badania, lekarzowi nie podobały się jej częste bóle. Chociaż przygotowywała się na najgorsze to strach nie dawał o sobie zapomnieć. Postanowiła znaleźć Leona i przeprosić go za niepotrzebny wybuch. Zobaczyła go przy wyjściu, ich spojrzenia się zetknęły, a po ciele dziewczyny przeszedł przyjemny dreszcz. Nie dopuszczała do siebie tego, iż chłopak jej się spodobał.
- Złośnica . – Leon posłał rozbrajający uśmiech w stronę nastolatki.
- Ta złośnica ma imię, Violetta. – kąciki ust szatynki również uniosły się do góry. – Chciałam Cię przeprosić, niepotrzebnie się tak uniosłam.
- Już wiesz. – utkwił wzrok w podłodze.
- Ale o czym? Nie rozumiem. – zmarszczyła brwi.
- Nie udawaj, wiesz o co mi chodzi. Wiesz o mojej chorobie inaczej nie przyszłabyś mnie przepraszać. Mam dość litości i tego dobijającego uczucia otaczającego z każdej strony. Smutek w oczach ludzi tylko bardziej Cię dołuje. Jeśli ja potrafiłem nie przyjąć raka jako wyroku to czemu innym jest tak trudno pogodzić się z moim stanem? Przecież to ja jestem chory, nie oni. To mi zostały dwa lata życia, jak nie mniej.
- Doskonale wiem o czym mówisz. Kiedy zachorowałam moje życie już nigdy nie było takie samo, ale staram się myśleć o innych i postawić się w ich sytuacji. Cierpienie oraz śmierć nigdy nie będzie czymś prostym do udźwignięcia dla człowieka nawet jeśli nie dotyczy to bezpośrednio jego. Jeśli chcesz poczuć się normalnie to od teraz będziesz miał mnie, ja chyba z natury umiem być wredna, więc nie będziesz miał taryfy ulgowej  – uderzyła go delikatnie w ramie.
- Auuu, a to za co?
- Nie bądź mięczak! Wiem, że nie bolało. – zaśmiali się do siebie.
- Mam pytanie… Jak Tobie udaje się oderwać od całej tej rozpaczy oraz smutku?
- Muzyka. Ona jest lekiem na wszystko. – odpowiedziała zgodnie z prawdą.
- Umiesz śpiewać?
-  Może wielkiego talentu nie mam, ale tak… chyba tak.  – Spojrzała na szatyna, była trochę przerażona jego uśmieszkiem wnioskującym jedno, wpadł na jakiś pomysł.
- Świetnie, zabiorę Cię w pewne miejsce. – Splótł niepewnie ich dłonie i nakazał gestem, aby Violetta poszła wraz z nim. – Dość wymagająca publiczność, ale mam nadzieje, iż jej się spodobasz.

 Okazało się, że Leon śpiewa na oddziale dziecięcym. Panienka Castillo była pod wrażeniem jego głosu i tego, iż nie tylko jej życie umiała rozświetlić muzyka. Gdy dołączyła swój głos do piosenki, śpiew tej dwójki idealnie się komponował. Nie myślała, że jej śpiew może wywołać tyle uśmiechów. Zatopiła wzrok w spojrzeniu chłopaka, poczuła się jakby wznosiła się do nieba i wcale nie chciała zejść na ziemię.

 Od tamtego czasu każdą wolną chwile spędzała w obecności Leona. Między tą dwójką tworzyło się magiczne uczucie, gdy tylko na niebie pojawiało się słońce które budziło ich ze snu, odliczali każdą sekundę do ponownego spotkania. Nawet jeden najmniejszy wzajemny dotyk budził w sercach Violetty oraz Leona przyjemne mrowienie, niepohamowane szczęście ze swojej obecności. Nie potrzebowali słów, aby się porozumieć bo wystarczyło jedno spojrzenie, żeby czytać z siebie jak z otwartej księgi. Nie umieli jednak przyznać się do swoich uczuć. Castillo obawiała się przyjąć dar miłości, który zaoferował jej los.

 Szczęście jakie czuła szatynka popsuł jeden dzień.  Jedna kartka papieru, która zgnieciona wylądowała w koszu. Serce dziewczyny pochłonęło przerażenie, podjęta przez nią decyzja mogła przekreślić radość z którą budziła się każdego dnia. Wyszła ze szpitala i udała się w miejsce, gdzie wcześniej umówiła się z chłopakiem. Bez słowa zajęła miejsce obok szatyna.
- Violu. – Po ciele nastolatki przeszedł przyjemny dreszcz, gdy usłyszała dźwięk jego głosu. Żałowała, iż już nigdy go nie usłyszy i to z własnej winy.
- Leon, to koniec więcej się nie zobaczymy. – Bała się na niego spojrzeć. Wstała i zapragnęła jak najszybciej odejść bo nie chciała, aby zobaczył łzy, które zaczynały spływać po jej policzkach. Poczuła jednak na swoim nadgarstku delikatny uścisk jego dłoni. Łudziła się, iż pozwoli jej odejść i uniknie przykrej wiadomości. Szatyn nie miał zamiaru zrezygnować ze znajomości.
- Violetta! Spójrz na mnie i powiedz co się dzieje? Twojemu ojcu nie spodobało się, że tak często się spotykamy? Może to Ty masz dość mojej obecności? Wyjaśnij mi to, proszę… – odwrócił ją tak, aby spojrzała na niego. Kiedy dostrzegł jej łzy otarł je kciukiem.
- Nie.. nic z tych rzeczy tylko, tylko… Nieważne, proszę daj mi spokój – wyswobodziła się z uścisku chłopaka i odeszła zostawiając szatyna bez słowa wyjaśnienia. Chciała uciec od swoich uczuć, lecz nie potrafiła. Odwróciła się i pobiegła w jego kierunku zatrzymując się w objęciach Leona. Zaczęła płakać jak mała dziewczynka – Jaa, jaa umieram Leon, jest coraz gorzej! – wychlipała. – Dostałam dzisiaj wyniki… nie są najlepsze, a ból który ogarnia moje ciało staje się coraz gorszy. – pociągnęła nosem.
- Czemu nie chciałaś nic powiedzieć?
- Nie chciałam Cię martwić, myślałam, że jeśli odejdę wcześniej będzie Ci łatwiej.
-  To chyba najgłupsze wyjście jakie mogło Ci przyjść do głowy! – zaśmiał się cicho i pocałował ją w czoło. – Pragnę, aby czas jaki Ci został był najpiękniejszym w Twoim życiu, tylko musisz pozwolić mi, żebym mógł to uczynić. – Jego twarz zbliżała się niebezpiecznie blisko ust Violetty, czekał na reakcje dziewczyny potwierdzającą, że pragnie zetknięcia ich warg tak samo jak on. Szatynka przymknęła powieki i również się przybliżyła. Ich wargi zetknęły się w gorącym pocałunku potwierdzającym uczucie jakim siebie darzą.

 Violetta nie myślała nawet, że może być jeszcze bardziej szczęśliwsza. Kiedy pozwoliła, aby serce ogarnęła miłość poczuła, jakby każdą komórką ciała zawładnęła euforia łagodząca ból związany z chorobą. Tak jak obiecał  chłopak sprawił, że czas jaki został szatynce był najlepszym momentem życia. Już nie potrafili żyć z dala od siebie. Kiedy nastolatka opadła całkowicie z sił i utkwiła w szpitalnym łóżku Leon trwał przy jej boku dzień i noc, nie chciał opuszczać ukochanej ani na minutę.

 Nadchodziło jednak to co było nieuniknione… Śmierć. Upominała się ona o drobną szatynkę. Serce dziewczyny pracowało coraz gorzej, interwencje lekarzy były coraz częstsze. Violetta położyła dłoń na kolanie szatyna. Spojrzeli sobie głęboko w oczy.
- Napisałam list. -  oznajmiła ochrypłym głosem. – Do Ciebie, przeczytasz go kiedy odejdę?
- Violetto, nigdzie się nie wybierasz! Zostajesz ze mną.
- Nie oszukujmy się, możemy mówić o tym otwarcie, przecież oboje wiemy że jest źle. Przeczytasz?
- Tak, oczywiście… – odpowiedział ze smutkiem i ucałował jej dłoń.
- Znajdziesz go w pamiętniku, leży pod łóżkiem w moim pokoju, a otworzysz go tym – wręczyła mu mały kluczyk – Kocham Cię – dodała głosem pełnym ciepła i zamknęła oczy odpływając w sen.

 Po kilku dniach od tamtej rozmowy młoda szatynka odeszła na zawsze. Śmierć omotała ją w swoje sidła zabierając z tego świata. Leon doskonale pamiętał obietnice, którą jej złożył. Odczytał treść listu pozostawionego przez ukochaną dziewczynę.

Mój kochany Leonie,

 Mam nadzieje, że nie uznasz miłosnego listu za dość oklepany pomysł. Zawsze marzyłam o osobie, której mogłabym go napisać. Żałuje, że nie dostaliśmy od życia więcej czasu, aby cieszyć się swoją miłością. Pojawiłeś się w moim życiu niespodziewanie, Twoje wkroczenie w mój świat było niezapomniane oraz gwałtowne. Tak gwałtowne jak te drzwi, które prawie oszpeciły moją twarz. Masz szczęście. Bo moja reakcja była szybka i uniknąłeś posiadania dziewczyny ze złamanym nosem . Zgadza się. Nawet po śmierci będę Ci to wypominała (teraz moment aby się zaśmiać). Jednak, kiedy uchroniłeś mnie przed upadkiem po raz pierwszy poczułam jak moje serce na chwile zamiera, aby potem ruszyć z niesamowitym tempem. Ty byłeś osobą którą obdarzyłam niesamowitym uczuciem jakim jest miłość. Skarb…, którego tak bardzo bałam się przyjąć. To także Ty nauczyłeś mnie jaką sztuką jest kochać i być kochanym. Kiedy było mi naprawdę źle śpiewałam z myślą o Tobie i puszczałam wodze fantazji, aby zobaczyć jakby wyglądało nasze życie w przyszłości. Wyobrażałam sobie wspólny dom, małżeństwo oraz dzieci. Nasza ziemska wędrówka, jednak nas nie oszczędziła, marzenia o przyszłym istnieniu przy Twoim boku nie mogły się ziścić. Proszę wykorzystaj czas, który Ci pozostał jak najlepiej. Dla mnie i siebie, dla nas. Wierzę w to, że jeszcze się spotkamy i będziemy mieli szansę na bajkowe zakończenie które brzmi :  żyli długo i szczęśliwie. Kocham Cię z całego serca.
Twoja na zawsze,
Violetta