środa, 29 lipca 2015

Capitulo 8

Dajesz mi wolność bycia, kim jestem 
I kim chcę być 
Jeśli nie mogę tego zrozumieć, naucz mnie
Violetta - Junto a ti


 W pomieszczeniu, panował niczym niezakłócony, spokój. Na środku łóżka, okrytego niebieskim kocem, siedziała szatynka. W dłoniach trzymała swoją ulubioną powieść. Brązowe tęczówki pochłaniały tekst, z niesamowitą prędkością. Violetta znajdowała się poza, otaczającą rzeczywistością. Była w świecie swoich ulubionych bohaterów. Chociaż chciała każdemu udowodnić, że jest twarda, to w środku wciąż pozostawała, wrażliwą dziewczyną. Kobietą, która kiedyś chciałaby, znaleźć prawdziwą miłość. Nie wiedziała ile już razy, czytała „Dumę i uprzedzenie”. Nie była do końca pewna, co spowodowało, tak silne przywiązanie do tej książki. Może to postać Elizabeth, tak bardzo ją intrygowała? Nie była taka jak wszystkie kobiety, których największym problemem, było wybranie sukni czy znalezienie mężczyzny, który zapewni dostatnie życie. Miała własne zdanie i nie bała się mówić, o tym co myśli. Czekała na prawdziwą miłość. Gdy w jej życiu pojawił się pan Darcy,  nikt nie przypuszczał, że tą dwójkę połączy kiedyś miłość. Wzajemna niechęć, przeistoczyła się w piękne uczucie. Violetta pytała samej siebie, dlaczego przed oczami, widziała akurat Leona. Zawsze nie szczędziła mu uwag. Czy to możliwe, że kiedyś będą przyjaciółmi? Właściwie, to nie chciała o nim myśleć, ale serce uparcie wołało jego imię. Nie mogła uciszyć tego głosu, ale musiała się starać, aby nie narazić go na zranienie. Było jeszcze za wcześnie, żeby zaufała Verdasowi. Nie potrafiła dostrzec, jego prawdziwych zamiarów. Zastanawiała się, czy gdyby miał jej numer, wydzwaniałby do niej tak jak Diego? Nie widziała, żadnego z nich, już od tygodnia. Hiszpan, wciąż męczył ją telefonami. Może to i dobrze, że dostała szlaban za ostatni wyskok. Miała wymówkę, aby się z nim nie spotykać. Musiała mieć trochę czasu, żeby wszystko przemyśleć. Jednak najśmieszniejsze jest to, że została uziemiona. Ma już dziewiętnaście lat, a Angie wciąż chce mieć nad nią kontrolę. Zawsze mogła, po prostu uciec. Ale mimo tego co się działo, nie mogła zostawić matki.
Odłożyła książkę, zrezygnowana. Wiedziała, że już nie będzie mogła, poświęcić jej całej swojej uwagi. Wstała i podeszła do okna. Pogoda chyba podzielała, ponury nastrój. Krople deszczu, kreśliły swoją wędrówkę, po szkle. Lubiła deszcz, co niektórym ludziom może wydać się śmieszne. Gdyby wyszła teraz na zewnątrz, bez problemu mogła pozwolić łzom, aby pojawiły się na policzkach. Wymieszane z deszczem, byłyby nie dostrzegalne.
Podskoczyła przestraszona, kiedy w pokoju rozległo się stukanie do drzwi.
- Mamo… Mówiłam ci, że masz dać mi spokój! – Krzyknęła, będąc pewną, że to znowu rodzicielka, która chciała nakłonić ją do jedzenia. Problem w tym, że nie potrafiła nic przełknąć. Dręczyły ją myśli, dotyczące ostatniego zdarzenia na torze. Do tego jeszcze dochodziła sprawa Leona i Diego. Ogarniały ją uczucia, wręcz depresyjne.
- Violu, to ja, Francesca.
Do uszu szatynki, dobiegł ciepły głos, który w tej chwili był dla niej, jak wybawienie. Szybko podbiegła do drzwi i wpuściła przyjaciółkę, do swojego królestwa, w którym ostatnio nie chciała nikogo gościć. Zamknęła za nią drewnianą konstrukcje, a po chwili była już w uścisku Włoszki. Powstrzymywała łzy, które tak bardzo chciały, wydostać się z oczu.
- Kochana, co się ostatnio z tobą dzieje? Słyszałam od Diego co się stało, ale widziałam, że coś jeszcze przede mną zataił – stwierdziła, będąc pewna swoich podejrzeń. Dziewczyna delikatnie odsunęła się od koleżanki i zaprowadziła ją do łóżka, aby mogły usiąść i porozmawiać.
Violetta opowiedziała wszystko, starając się o niczym nie zapomnieć. Wspomniała o spotkaniu Leona, prowadzeniu samochodu, powrocie do domu i kłótni pomiędzy chłopakami. Miała do Włoszki, bezgraniczne zaufanie. Dzięki niej, miała się komu wyżalić. Rozmowa zawsze sprawia, że człowiek czuje się odrobinę lepiej. Dobra rada przyjaciółki, czyniła cuda. Szatynka zawsze była wdzięczna, że tak dużo czasu jej poświęca.
- Franuś. Może teraz porozmawiamy o tobie. – oznajmiła. Argentynka czuła się źle z myślą, że za dużo czasu spędzają na rozmowie, o niej. Ona wiecznie miała jakieś smutki. Nie chciała, aby przez to, że tak łatwo się załamuje, przyjaciółka czuła się zaniedbana. To co się działo w życiu Fran, było równie ważne.
- O mnie? – Zdziwiła się. Francesca. Swoje życie uważała, za spokojne i niezbyt bogate w zmartwienia. Miała pozytywne nastawienie. Nie musiała zmagać się z tym, co Violetta. Przyjaciółka potrzebowała wsparcia, bardziej niż ona. – Chyba nie ma o czym mówić – machnęła ręką, nie chcąc rozpoczynać rozmowy o sobie.
- O nie. Nie próbuj odwracać, kota ogonem. Masz mi tutaj zaraz, opowiedzieć o wszystkim – powiedziała, starając się, żeby ton głosu brzmiał wesoło.
- Co? Violuś, nie kota, ale psa. To się mówi, nie odwracaj psa ogonem.
- Poważnie? – Przyjrzała się Włoszce, jednak nie dostrzegła oznak, że dziewczyna sobie żartuje. Nie mogła się powstrzymać, zaczęła cicho chichotać. Przy Francesce nawet w deszcz, świeci słońce.
- Ej! Ale o co ci chodzi? Co cię tak rozbawiło? Też chce się pośmiać. – szturchnęła lekko swoją towarzyszkę. Jednak tamta, nadal chichotała jak opętana.
- Nic, nic – wydusiła, nie mogąc się uspokoić. - Śmieje się z własnej głupoty. Nie przejmuj się. Lepiej mi powiedz, co tam u ciebie? – zapytała. Naprawdę była ciekawa, co działo się w egzystencji przyjaciółki. Czasami zapominała, jak cudownych ludzi ma przy sobie. Francesca, często była zajęta pracą w kawiarni, ale dla niej zawsze znajdywała czas. Castillo uważała, że nigdy nie spłaci długu wdzięczności, za to co robi dla niej kruczoczarna.
- Właściwie to… - urwała i wlepiła wzrok w swoje paznokcie. – Jest taki chłopak, znaczy… To tylko klient, który zaczął odwiedzać kawiarnie, codziennie rano. Zawsze zamawia to samo, kawę latte macchiato. Uwierzysz, że to także mój ulubiony napój, bez którego nie wyobrażam sobie, rozpoczęcia dnia?
- Aaa! – pisnęła. Dostrzegała, jak jej przyjaciółka rozmarzyła się, gdy wspominała o tym, tajemniczym kliencie. Była pewna, że spodobał się Włoszce. – Jest przystojny, prawda? – uśmiechnęła się szeroko, ciesząc się jak głupia.
- Co? – spytała zdziwiona, odrywając się od rozmyślań. – Violetta, jak kawa może być, przystojna? – uciekała wzrokiem, aby ukryć, że dobrze wiedziała, o co chodzi Argentynce.
- Fran, dobrze cię znam. Nie próbuj zmieniać tematu. Wiesz, że chodziło mi o tego chłopaka, od kawy. Nie pomyślałaś, że przychodzi codziennie bo mu się spodobałaś?
- Teraz mi nie odpuścisz, prawda? – zaśmiała się. Włoszka znała szatynkę i zdawała sobie sprawę z tego, że nie. Zawsze drążyła temat, kiedy ktoś jej się spodobał. Może była ciekawa bo żyła w przekonaniu, że żaden chłopiec nigdy się nią nie interesował? Nawet nie wiedziała jak bardzo się myliła. Ale, gdy ciemnowłosa przekonywała ją, że jest inaczej. Violetta zawsze zaprzeczała i mocno stała, przy swoim zdaniu.
- Oczywiście, że nie – uśmiechnęła się triumfalnie.
- Tak, spodobał mi się – zarumieniła się. – Ale nie mam żadnej pewności, że ja spodobałam się jemu. Wymieniliśmy może kilka zdań. Wiem tylko, że ma na imię Federico i pochodzi z Włoch. Dasz wiarę? Jest Włochem! – krzyknęła, entuzjastycznie.
- Nie uważasz, że przedstawienie się coś znaczy? Daje mu jeszcze parę dni i będzie randka, jak nic – poruszyła zabawnie brwiami. Miała nadzieje, że się nie myli. Pragnęła, aby Francesca była szczęśliwa.
- Gdyby jednak mnie nie zaprosił, myślisz, że mogłabym zrobić to ja?
- Pewnie, że tak. W dzisiejszym świecie kobiety, powinny być niezależne. Jednak myślę, że raczej nie będzie, takiej potrzeby – poklepała przyjaciółkę po ramieniu, aby zapewnić ją, że nie potrzebnie się martwi.
- Dziękuje – przytuliła szatynkę. – Co powiesz na kawę i ciastko? Coś takiego wprawi nas w jeszcze lepszy nastrój.
- Obawiam się, że mama mnie nie puści – westchnęła. Była uziemiona, a nie miała ochoty na kolejne kłótnie. Przynajmniej ten tydzień przebiegał, spokojnie. Siedziała samotnie w pokoju i nie musiała o nic się sprzeczać.
- Poradzę sobie, kochana – mrugnęła do brązowookiej. – Jakoś udało mi się ominąć przeszkodę, zwaną twoją mamą. Wpuściła mnie, bez problemu. Mój urok osobisty, wystarczy – zaśmiała się. Ujęła Violette pod ramię i razem ruszyły na dół. Miała już w głowie, dokładnie ułożoną mowę.



 Francesca wiedziała, co mówi. Miała niesamowity dar, przekonywania innych ludzi. Angie, nie robiąc większych problemów, zgodziła się, aby córka wyszła wraz z przyjaciółką. Razem udały się do kawiarni, w której pracowała Włoszka. Liczyły na jakąś zniżkę, z racji tego, że często w niej przesiadywały. Zajęły swoje ulubione miejsce, które mieściło się przy oknie. Dzięki temu, miały doskonały widok na miasto. Lubiły obserwować ludzi, których twarze wyrażały, mnóstwo uczuć. Zamówiły swoje ulubione przysmaki. Delektowały się smakiem, świeżej kawy oraz wyśmienitych wypieków. Czas spędzały w miłej atmosferze, co róż śmiejąc się, z byle powodu. Jedyne co zakłócało ich wspólnie spędzany czas, były telefony Diego. Nalegał, aby szatynka, spotkała się z nim. Twierdził, że ma coś ważnego do przekazania. To mógł być blef, ale w końcu zgodziła się z nim zobaczyć. Był przyjacielem, od niepamiętnych czasów. Nie potrafiła, tak łatwo się od niego oddalić.
 Kiedy Violetta ponownie przeniosła swój wzrok na okno. Pośród ludzi kroczących po chodniku, dostrzegła przystojną twarz, która budziła w jej wnętrzu, wciąż różnorodne uczucia. Szatyn nie był sam. Towarzyszyła mu dziewczyna, która była bardzo ładna. Prychnęła w myślach. Przecież on nigdy, nie zwróciłby na nią uwagi, poza tym miał już wybrankę swojego serca. Argentynka miała ochotę walić głową o ścianę. Dlaczego reagowała w ten sposób? To przecież nie jej interes, z kim spotyka się Verdas. Czy on w ogóle ją obchodził? Oczywiście, że nie lecz sama już nie była pewna. Mieszał jej w głowie i teraz miała na to dowody. Widzenie oraz myślenie o nim, źle na nią wpływało. Musiała wziąć się w garść.
- Viooooluu. Ziemia do Violetty – dziewczyna machała ręką przed twarzą Violetty. Chciała oderwać ją, ze świata myśli. – Nie znęcaj się tak nad tym ciastem. Wydrążysz w nim, niedługo dziurę – zachichotała pod nosem.
- Kim jest ta dziewczyna? – wydusiła ze złością. Kiedy zorientowała się, że wypowiedziała to na głos, aż podskoczyła na krześle. Oderwała wzrok od okna i przeniosła go na zdziwioną, przyjaciółkę – Znaczy, chodziło mi o to, że skądś ją znam. Chyba mi się wydawało – spuściła głowę, aby uciec od wzroku Włoszki.
- Ty jesteś zazdrosna – klasnęła w dłonie i ukazała rząd swych, śnieżnobiałych zębów.
- Ale dobry żart, Fran. Wcale, nie jestem zazdrosna. Niby o kogo, miałabym być? – wzruszyła ramionami. – Wybacz, ale muszę cię zostawić. Już obiecałam Diego, że się z nim zobaczę – wstała na równe nogi i zabrała swoje rzeczy Chciała jak najszybciej uciec. Podeszła do uradowanej Włoszki, pocałowała ją w policzek i skierowała się do wyjścia.
- Podoba ci się!
Zdołała jeszcze usłyszeć, kiedy wychodziła na świeże powietrze.



 Violetta, próbowała skoncentrować, całą uwagę na przyjacielu. Nie przerywała jego słowotoku, który wydawał się nie mieć końca. Z jego ust wciąż padało słowo, przepraszam. Nie mogła być na niego zła. Był dla niej jak rodzina. Przeszło jej, już na początku ich rozmowy. Chociaż na razie. Nie można było nazwać tego, rozmową pomiędzy dwiema osobami. Hiszpan nie dawał dojść do słowa, szatynce. Miała nadzieje, że dowie się, dlaczego był tak zazdrosny, kiedy zobaczył ją z Leonem. Przysięgał, że będzie zupełnie szczery.
- Diego, Diego. Już się nie gniewam, lepiej powiedz mi, z jakiego powodu wynika, twoje dziwne zachowanie – spojrzała, uważnie na ciemnowłosego. – Chciałeś mnie bronić, ponieważ jestem dla ciebie jak siostra? Czy to coś innego?
- Jesteś pewna, że chcesz wiedzieć? Co jeżeli to popsuje naszą przyjaźń? – przełknął głośno ślinę. Był przejęty tym, że może stracić Violette, swoim wyznaniem.
- Diego, chcę wiedzieć. Powiedz mi, o co chodzi? – zmarszczyła brwi, zmartwiona. Obiecała sobie wcześniej, że cokolwiek to będzie, nie dopuści, żeby się od siebie oddalili.
- Violetta… - urwał. Podszedł bliżej dziewczyny i ujął jej drżącą ze zdenerwowania, dłoń w swoje ręce. – Nie umiałem się do tego przyznać, ale to co zatajam, rujnuje naszą przyjaźń. Zachowuje się okropnie, ale widok ciebie z Verdasem… - pokręcił głową i postanowił kontynuować. – Violu, podobasz mi się – wyznał w końcu.
- Diego. Jjja, jaa… - jąkała się. Tego właśnie się obawiała. Nie chciała ranić bliskiej osoby. Co powinna mu powiedzieć?
- Wiem, że to może się wydawać szalone. Nie umiem powiedzieć sercu, aby przestało domagać się ciebie. Może mogłabyś dać mi szansę? – spytał z nadzieją w głosie. Hiszpan stanął bliżej, zaskoczonej dziewczyny, która biła się z myślami.
Violetta, zaczynała rozumieć zamiary Diego. Nawet ślepy by zauważył. Wpatrywał się w usta dziewczyny, czekając na ruch z jej strony. Pragnął ją pocałować, ale to do niej należała decyzja, czy chce, żeby to zrobił. To byłby pierwszy całus Argentynki. Miałaby to już z głowy. Przeżyłaby go z osobą, na której jej zależało. Kochała Diego, ale to nie była miłość, którą darzy się ukochanego. Może za sprawą czasu, uległoby to zmianie? Hiszpan nigdy nie dopuściłby, żeby cierpiała. Mogła bez obaw mu zaufać. Czy czymś ryzykowała? Pokochanie go byłoby bezpieczne. Może rzeczywiście, zasługiwał na szansę? Bez dłuższego rozmyślania, położyła dłoń na jego policzku. Przyciągnęła go bliżej siebie i prawie niezauważalnie pokiwała głową, wyrażając zgodę na pocałunek. Stykali się nosami, a usta były coraz bliżej siebie. Nic nie wskazywało na to, że coś może im przerwać…


Sporo. Naprawdę dużo tego :D Sama się sobie dziwię, jeszcze wczoraj, opornie mi to szło. To za sprawą ostatnich wydarzeń, niektórzy mogą wiedzieć, o co mi chodzi :D Dziękuje za wsparcie. Miałam chwile zwątpienia, że ten blog będzie nadal istniał. Mam nadzieje, że was nie zanudziłam. Musiałam zakończyć jakimś dramatycznym momentem, bo rozdział wyszedł, taki średnio ciekawy. Laalaalla, tylko ja wiem czy dojdzie do pocałunku :*
Dziękuje za komentarze <3 Do następnego rozdziału :D
Całuje :*


poniedziałek, 20 lipca 2015

Capitulo 7

I kiedy się zbliżasz, nie wiem co zrobić 
Wiem jestem nieśmiała, zaczynam się bać. 
Co się ze mną dzieje? Czy to normalne?
Violetta - Te Creo

 Oboje co chwila, nieśmiało na siebie zerkali. Żadne z nich nie chciało odezwać się jako pierwsze. Violetta miała obawy, że źle pokieruje rozmową i znowu zacznie obdarowywać niewinnego Meksykanina, ciętymi uwagami. Leon z kolei bał się, że powie coś, co zdenerwuje szatynkę i resztę drogi będzie wolała pokonać w samotności. Nie chciał popsuć chwili szczęścia, w której mógł być blisko niej. Ciszę panującą pomiędzy nimi, odważyła się przerwać Violetta.
- Leon… - zaczęła niepewnie. Przełknęła głośno ślinę, próbując pozbyć się guli z gardła, która pojawiła się przez przerażenie. To przecież niedorzeczne, że bała się bliskości szatyna. Ciągle dążyła do tego, żeby zniknął z jej życia raz na zawsze, ale teraz coś się zmieniło… Nie była pewna, czy sama sobie to wmawiała. Czy może chłopak naprawdę się zmienił i czuła się dobrze, w jego towarzystwie. – Moje zaufanie co do ciebie, jest bardzo nikłe. Musisz mi jednak obiecać, że nikt się nie dowie, o dzisiejszej sytuacji z toru. Gdyby moja rodzina dowiedziała się, iż cudem uniknęłam wypadkowi… Jak nic wysłaliby mnie na inną orbitę. Z dala od cywilizacji. – pokręciła głową, próbując pozbyć się z myśli, najgorszych scenariuszy.
- Rozumiem. Domyślam się, że ciężko ci teraz mi zaufać. Masz moje słowo. Nic nikomu nie powiem. – zapewnił szczerze. – Bardziej obawiałbym się tych małolatów, z którymi się założyłaś. Wiesz, mogę tam wrócić i postarać się, żeby nic nie  wypaplali. – zacisnął dłonie w pięści, przypominając sobie nastolatków, którzy kpili sobie z dziewczyny.
- Masz racje. – powiedziała, lekko przestraszona. Żałowała, że jest taka porywcza i najpierw działa, a potem myśli. Nie chciała jednak, żeby Leon tam wracał. Widziała, jak na nich reagował. Na słowach, na pewno by się nie zakończyło. Wywiązałaby się niepotrzebna bójka, przez którą każdy by się dowiedział. – Ale nie musisz nic robić. Nie znają mnie i pewnie szybko zapomną, o całej sprawie. – machnęła ręką, próbując przekonać chłopaka, że się tym nie przejmuje.
- Jesteś pewna? – spytał.
Wystarczyło jedno skinienie, a on zrobiłby cokolwiek by sobie zażyczyła. Szkoda tylko, że tylko ona nie dostrzegała, tego, jak na niego działa.
- Tak. Porozmawiajmy o czymś innym. Mam dość ciągłego zamartwiania się. – zagryzała wargę, z powodu swojego zdenerwowania. Nie była pewna, czy chciała wkraczać na prywatne tory rozmowy. Było już za późno, aby nad tym gdybać. Ta perspektywa wydawała się lepsza, niż ponowne rozmyślanie nad życiem, które obecnie przypomniało bagno. Ugrzęzła i nie mogła się uwolnić. Ciągłe problemy, trochę ją przytłaczały, ale wiedziała, że nie może się poddać. Gdyby złożyła kapitulacje, to byłby koniec. Nigdy nie odzyskałaby, upragnionego szczęścia.
- Dobrze, ale chciałbym dowiedzieć się, co się stało... – podrapał się po głowie, lekko zdenerwowany. Nie był do końca pewien, czy powinien pytać. – Tak doskonale Ci szło. Było widać, że jesteś w sowim żywiole. Byłaś bliska zakończenia okrążenia, z doskonałym czasem. Jednak coś się stało… Straciłaś panowanie nad samochodem. – zacisnął na chwilę powieki, aby wyrzucić z głowy obrazy, tego przerażającego momentu, w którym tak bardzo się bał o Castillo.
- Wróciły wspomnienia, dość nie przyjemnej sytuacji. – oznajmiła tajemniczo, nie chcą zdradzać zbyt wiele. - Czasami myślę, że lepiej by było, gdyby tata zabrał mnie do siebie. – założyła ręce na piersi. Spojrzała na chwilę w niebieskie sklepienie i zaczęła wstydzić się wypowiedzianych słów. Miała wrażenie, jakby całe niebo nagle poszarzało. Ojciec na pewno byłby zły na córkę, gdyby to słyszał.
- Violetta… Nie możesz tak myśleć. Może teraz życie, nie układa się po twojej myśli, ale wszytko się w końcu ułoży. To tylko słowa, jednak zawsze się sprawdzają. Ciągle musimy toczyć walkę. Czasami mamy wrażenie, jakby to była walka z wiatrakami. Ale istnienie ludzkie nie ma prawa bytu, bez problemów. Nie możesz się poddawać. – rzekł. Starał się jakoś podnieść na duchu, dziewczynę obok.
- Jejku. Nie wiedziałam, że jesteś taki mądry. – palnęła. Zrobiło jej się głupio. Czasami myślała, że Leon, to tylko mężczyzna z ładną twarzą. Myliła się. Już nie pierwszy raz. Co, jeżeli skrywał piękne wnętrze, którego nie chciała dostrzec? Starał się ją pocieszyć, a ona nadal była dla niego nie miła. – Kurde, przepraszam. – powiedziała ze skruchą. – Bardzo często zdarza mi się powiedzieć, coś durnego. – twarz szatynki oblał szkarłat. Było jej wstyd. Chciała zapaść się pod ziemię, ponieważ wzrok Meksykanina wypalał ją od środka.
- Nie przejmuj się. – zaśmiał się cicho. – Coś byłoby nie tak, gdybyś przestała obdarowywać mnie, swoimi uwagami. Chyba już ci lepiej. – obdarował szatynkę, swoim najpiękniejszym uśmiechem.
- Może troszeczkę. – widząc uśmiech chłopaka, kąciki ust same powędrowały ku górze. – Koniec tego miłego. Teraz przyznaj się, że mnie śledzisz. Zawsze pojawiasz się tam, gdzie ja… - zmarszczyła brwi. - Co masz na swoją obronę? – dodała weselszym tonem.
- Nie wiem… Naprawdę, jakoś tak wychodzi. Przecież nie mógłbym szukać cię na siłę, widzę, jak na ciebie działam. Zawsze jesteś zła, kiedy się pojawiam, ale ja to rozumiem. Zasłużyłem sobie. – spuścił głowę. Był smutny oraz wściekły na siebie, że popełnił błędy, za które teraz musiał zapłacić.
- Powiedzmy, że ci wierzę. – ponownie obdarowała Meksykanina, swoim uśmiechem.
 – Nie powiedziałaś mi jednego… - zatrzymał się  i stanął naprzeciwko Violetty. – Czy uważasz, że każdy zasługuje na drugą szansę? – ujął nieśmiało dłoń dziewczyny i spojrzał w brązowe tęczówki, chcąc poznać jej zdanie w tej sprawie.
- Jj, ja. – zająknęła się. - Myślę, że t… - urwała w pół słowa, ponieważ ktoś ponownie postanowił przerwać wypowiedź Argentynki.
- Violetta!
Przechyliła głowę tak, aby móc zobaczyć właściciela głosu. Na szczęście to nie był wujek dziewczyny. Przyjaciel zbliżał się do niej, w niesamowicie szybkim tempie. Kiedy stanął obok, utkwił wzrok w złączonych dłoniach, Leona i Violetty. Sądząc po jego minie, nie był zachwycony.
- Violetta, gdzie Ty się włóczysz? Wszyscy cię szukamy, już myśleliśmy, że coś ci się stało. – mówił przejęty.
- Diego. Diego. Uspokój się, przecież żyję. – przewróciła oczami. Odsunęła się od Verdasa, niszcząc przy tym, uczucie, jakie wywołał jego dotyk. Dziękowała w duchu przyjacielowi, bo nie wiedziała, co mogło wydarzyć się dalej.
- Wracajmy do twojego domu, zanim Gustavo zawiadomi służby specjalne. – Zmierzył wzrokiem Leona, od stóp do głów. – Co ty z nim robisz? – szepnął do szatynki, kiedy stanęła przy jego boku. – Znowu cię dręczył? – dodał głośniej, tak aby Meksykanin go usłyszał.
- Jest dorosła. Nie potrzebuje niańki. – prychnął Leon. – Kim jesteś, żeby mówić jej, co ma robić? Może wracać do domu, z kim tylko zechce. – syknął wściekły. Zbliżył się niebezpiecznie blisko Hiszpana i wpatrywał się w niego wzrokiem, pełnym nienawiści.
- Chłopaki, dajcie spokój.
- Ejeje. Kim ty jesteś? Nie pozwalaj sobie, na zbyt dużo. – ułożył palec wskazujący na klatce piersiowej szatyna. Dźgnął swojego przeciwnika, zmuszając go do zrobienia kroku w tył. Meksykanin nie chciał pozostawać mu dłużnym. Szturchnął Diego w ramię, powodując, że tamten wściekł się, jeszcze bardziej. Złapał niczego nie spodziewającego się Leona, za koszulę. Uniósł pięść i już chciał uderzyć nią szatyna, lecz niespodzianie między nimi, pojawiła się Violetta.  Ułożyła dłonie na klatkach piersiowych, chłopaków. Czuła ich przyśpieszone oddechy. Musiała ich jakoś od siebie odciągnąć.
- Przestańcie! – krzyknęła. Skupiając dzięki temu ich uwagę na sobie. – Jak wy się zachowujecie? – przenosiła swój wzrok na zmianę. Raz patrzyła na Leona, później na Diego. Opuściła ręce i pokręciła głową zawiedziona. – Nie spodziewałam się czegoś takiego, po was. Jak chcecie, to łamcie sobie, nosy. Ja wracam do domu, sama.
- Violetta… - zaczął Hiszpan.
- Nie wiem co się z tobą ostatnio dzieje, Diego. Coraz częściej mnie zawodzisz. – wyszeptała.
Nie wiedziała, co ich napadło. Nie rozumiała zachowania, chłopców. Postanowiła odejść, bo nie miała ochoty słuchać tłumaczeń. Była kiepska w sprawach damsko-męskich, ale dostrzegła, że Diego był zazdrosny. Pytanie tylko, dlaczego? Traktował ją jak młodszą siostrę, którą ma obowiązek chronić? Czy zależało mu na niej bardziej, niż na przyjaciółce? Druga opcja nie wchodziła w grę. Nawet nie chciała myśleć, że to może być powodem. Wiedziała, że nigdy nie umiałaby obdarzyć go taką miłością.


Mam nadzieję, że rozdział przypadł wam do gustu :D Wyszedł chyba, w miarę długi. Tak mi się przynajmniej wydaje.
Dziękuje tym którzy komentują ;* Wasze słowa, one mnie bardzo motywują. To w większości wasza zasługa, że ten rozdział powstał  <3 Kooocham was ;*
Kończę, bo często za długie piszę te notki :D
Przesyłam tysiące buziaków :D
Rachel ;*

wtorek, 14 lipca 2015

Capitulo 6

My faith is shaking but 
I Gotta keep trying
Gotta keep my head held high
Miley Cyrus - The Climb




 Już niedługo miała wsiąść na miejsce kierowcy. Nie mogła w to uwierzyć. Czekała na tą chwile, już od dwóch lat. Jednak nachodziło ją zwątpienie, że już nie umie prowadzić. Ale czy jazda samochodem, nie jest taką samą umiejętnością jak jazda rowerem? Tego nie jest w stanie się zapomnieć. Miała nadzieje, że informacja o prowadzeniu przez nią auta na torze, nie dojdzie do uszu wujka. Gdyby się dowiedział… Chyba już nigdy nie wypuściłby jej z domu.
- Violetta. – poczuła delikatny uścisk chłopaka, na swoim nadgarstku. – Może to nie najlepszy pomysł… Wiesz, że nie musisz niczego udowadniać, tym gnojkom. – wskazał ruchem głowy na stojących niedaleko, młodych chłopców.
Dziewczyna w głosie Leona wyczuła troskę. Jego dzisiejsze zachowanie, było dla niej czymś dziwnym. Przez myśl przemknęło jej, że się o nią martwi, lecz to zniknęło szybciej niż się pojawiło. To niemożliwe, że wróg, tak szybko stawał się przyjacielem. Ona mu zaufa, a on to perfidnie wykorzysta przeciwko niej. Musiała mieć się na baczności, aby potem nie cierpieć.
- Nie musisz się o mnie martwić. – syknęła. Wyrwała swoją rękę i podeszła bliżej samochodu, nie spoglądając więcej na Meksykanina.
Obejrzała maszynę, którą za chwile miała mknąć po torze. Fascynacja samochodami, chyba nigdy jej nie przejdzie. Trochę się bała, ale nie miała zamiaru, tak po prostu się poddać. Założyła kask i wsiadła do samochodu. Kierownica, skrzynia biegów, pedał gazu. Czuła się niczym małe dziecko, w sklepie pełnym zabawek.
- Powodzenia laluniu. Przyda Ci się. – parsknął z kpiną, ciemnowłosy chłopak.
Violetta nie odpowiedziała na zgryźliwy komentarz. Nic nie powinno ją teraz rozpraszać. Była zdeterminowana, żeby pokazać swoje umiejętności i utrzeć nosa tym niedowiarkom. Ułożyła dłonie na kierownicy. Wcisnęła gaz, aby rozgrzać silnik samochodu. Włączyła odpowiedni bieg i puściła sprzęgło. Ruszyła z piskiem opon. Nawet się nie obejrzała, a już mknęła przez tor z niesamowitą prędkością. Zdążyła już zapomnieć, jak czuła się prowadząc samochód na torze. Ta adrenalina oraz wolność, są nie do opisania. Trzeba to przeżyć, aby wiedzieć jakie to uczucie.
Była coraz bliżej zakończenia okrążenia. Wszystko szło doskonale, dopóki nie wróciły wspomnienia tamtego dnia…


 Hałas.
Krzyki oraz wiwaty, aby jak najlepiej zdopingować zawodników.
Była dumna ze swojego ojca. Miał szansę zostać najlepszym kierowcą w kraju. Wierzyła, że mu się uda. Posiadał ogromne umiejętności. Był dla niej przykładem. Nigdy się nie poddawał, więc również teraz, osiągnie obrany przez siebie cel.
Zaciskała mocno kciuki.
Tata dziewczyny prowadził. Był coraz bliżej mety. Nic nie stało na przeszkodzie, żeby zakończył wyścig jako pierwszy.
Jednak życie ludzkie jest nieprzewidywalne. Nie było, żadnych oznak tego, iż coś może pójść nie tak.
Trzask. Zgrzyt opon. Dźwięk rozbijanej szyby. Kłębek dymu.
Cała euforia tłumu, zniknęła wciągu sekundy. Wszyscy wstrzymali oddech i zastygli w miejscu. Violetta panicznie rozglądała się, aby móc dostrzec, czy tacie nic się nie stało. Przecież to nie mogło być jego auto. Szary dym powoli opadał, ukazując powagę sytuacji. Jeden samochód był dostrzętnie zniszczony. Ratownicy usiłowali wydostać kierowcę, z płonącego pojazdu.
Młoda Castillo zostawiła skamieniałą matkę, która siedziała obok. Musiała podejść bliżej i dowiedzieć się do kogo należy, roztrzaskana maszyna. Gdy dostrzegła numer zakrwawionego zawodnika, opadła bezsilnie na kolana. Z ust dziewczyny wydobył się rozpaczliwy krzyk. To był ojciec szatynki i właśnie umierał na jej oczach.


 Łzy rozmazywały ostrość widzenia. Nie dojdę do mety - stwierdziła nagle. Traciła kontrole nad pojazdem. Strach zawładnął ciałem dziewczyny, która nie wiedziała co robić. Starała się zahamować, szarpnęła hamulec awaryjny. Serce brązowookiej biło jak oszalałe. Po kilku sekundach, które wydawały się wiecznością, samochód w końcu ucichł i się zatrzymał. Po twarzy szatynki spływało tysiące łez, łapczywie starała się złapać oddech. Wyskoczyła z auta jak oparzona. Żołądek wywrócił się do góry nogami, a dzisiejszy posiłek podszedł do gardła. Prawie runęła na ziemię, lecz czyjeś silne ramiona zdołały uchronić ją przed upadkiem.
- Cholera, Violetta. Dlaczego mnie nie posłuchałaś? Wiesz co mogło się stać? Tak się bałem. – mówił z przejęciem. – Myślałem, myślałem… Boże. Violetta mogłaś tam zginąć. – kontynuował, bliski płaczu. Pod wpływem emocji, jego dłoń spoczęła na policzku dziewczyny. Przypatrywał się dokładnie szatynce, chcąc upewnić się, że nic jej nie jest.
Po całym ciele przeszedł ją dreszcz. Nie wiedziała czym był spowodowany. Tym, że jedna ręka chłopaka oplatała ją w talii, ratując przed upadkiem, a druga delikatnie muskała policzek. Czy nadal była w szoku, po nieprzyjemnej sytuacji na torze, sprzed kilku minut? Cokolwiek to było, musiała oddalić się od Leona, na bezpieczną odległość. Pozwoliła mu zdecydowanie, na zbyt dużo, ale z drugiej strony wydawał się naprawdę przejęty. Emocje przejęły kontrole, nad zdrowym rozsądkiem. Teraz musiała poczuć czyjąś bliskość. Nie wiele myśląc, rzuciła się w objęcia chłopaka i wybuchła płaczem. Złość, porażka, smutek, strach. To wytworzyło mieszankę uczuć, przez które nie mogła powstrzymywać słonych kropel.
- Już w porządku. Jesteś bezpieczna. – szeptał jej czule. Zamknął ją w szczelnym uścisku, aby choć trochę się uspokoiła.
Była słaba. Za długo trzymała w sobie cały ból, a on wybrał nie najlepszy moment, aby wypłynąć na zewnątrz. Przegrała, skompromitowała się, a w dodatku tkwiła w objęciach Leona i musiała przyznać, że czuła się w nich bezpiecznie.
- Ooo… - przeciągnął z drwiną jeden z chłopców, z którym się założyła. – Laleczka się popłakała. Leć do tatusia i się poskarż.
Tata. Kiedy usłyszała to słowo, jęknęła głośno. Nawet gdyby chciała, nie mogłaby tego zrobić. German nie żyje, a wszystko wokół tylko boleśnie o tym przypominało. Nie mogła dłużej tam zostać. Czuła jak mięśnie Leona się napięły. Musiała odejść z nim jak najszybciej, zanim rzuciłby się na któregoś z nastolatków.
- Leon. – szepnęła, zanim zdążyłby wykonać jakikolwiek ruch. – Zabierz mnie stąd. – poprosiła. Odsunęła się odrobinę od chłopaka i popatrzyła w jego zielone tęczówki, zamglonymi od łez oczami. Kiedy przeniósł na nią swój wzrok, złość odpłynęła z twarzy Meksykanina. Starł płynącą, po policzku dziewczyny, łzę. Na co ona zareagowała uśmiechem, który pojawił się niekontrolowanie.
Powinna powiedzieć mu, żeby jej nie dotykał. Tymczasem tego dnia, pozwoliła mu zbliżyć się do siebie, jak nigdy.
Objął ją ramieniem. Oboje odeszli, ignorując krzyki młodych kierowców, którzy przypominali o zakładzie.



 Szli w ciszy. Nie miała odwagi się odezwać. Emocje powoli z niej uchodziły. Wlepiła wzrok w rękę Verdasa, która spoczywała na jej ramieniu. Wyswobodziła się z uścisku chłopaka, nie dając mu odczuć, że w końcu mu wybaczyła. Widziała jak spogląda na nią, ze smutkiem. Ale co miała zrobić? Pozwolić mu zburzyć mur, za którym, za wszelką cenę chciała się chronić? Nie mogła na to pozwolić. Było jeszcze za wcześnie, aby mogła oznajmić mu, że zapomniała o przeszłości. Chociaż dzisiaj dostrzegała jak zależy Leonowi, to starała się o tym zapomnieć. Była powoli przerażona, że zaczynała dobrze czuć się, w jego towarzystwie.
Meksykanin w końcu się zatrzymał. Stali obok samochodu, którego podziwiała na parkingu. Tego dnia w którym dowiedziała się, że Leon Verdas, wrócił. Sama się sobie dziwiła, ale teraz widok auta, w ogóle nie wprawiał jej, w doskonały nastrój.
- Zabiorę Cię do domu. – odezwał się, w końcu szatyn. W jego głosie przebrzmiewała troska.
- Pójdę na piechotę, nie rób sobie problemu. Dzię… Dziękuje. – wydusiła. – Wiesz dziękuje, za dzisiaj. Naprawdę. – powiedziała. – Na razie mam dość tych maszyn. Nie wierzę, że mówię to ja… Violetta Castillo. – pokręciła głową, nie wiedząc już co począć.
- Chyba nie myślisz, że puszczę Cię samą, w takim stanie. Jeżeli nie chcesz jechać, to możemy iść. Idziemy razem. – podkreślił. - Pewnie nie zachwyca Cię perspektywa, spędzenia większej ilości czasu ze mną. Myślałem, że w naszej relacji poszło coś naprzód… Nieważne, to nie Twoja wina. Błędnie coś zinterpretowałem. – spuścił głowę i wlepił wzrok w swoje buty.
- Nie wymagaj ode mnie, rzeczy nie możliwych. – przekręciła oczami. Była zła na siebie, że pokazała szatynowi, jaka jest bezsilna. – To tak, jakby nagle Kopciuszek, zaprzyjaźnił się z macochą. – uśmiechnęła się niewesoło, uświadamiając sobie idiotyzm własnych słów. – Nie wybiegaj tak w przyszłość. Daj mi więcej czasu, a wtedy zobaczymy.
- Dobrze, ale i tak idę z Tobą. – mrugnął do niej. Nie miał zamiaru przyjmować odmowy.
- Okeeej. – przeciągnęła, świadoma tego, że nawet gdyby mu nie pozwoliła… On i tak poszedł by za nią. – Zgoda, ale jak już nie będę miała siły, to mnie zaniesiesz do domu. – oznajmiła, nie zdążywszy, ugryźć się wcześniej w język.
- Chyba nie powinnaś być, aż taka ciężka. – zaśmiał się, cicho. – Chodźmy.
Spłonęła rumieńcem. Ruszyła wraz z chłopakiem. Czekało ich czterdzieści minut, wspólnej wędrówki. Znowu miała spędzić czas, wyłącznie z nim.




Kurcze. Trochę mnie nie było, ale jakoś tak wyszło, że trochę mi zajęło wzięcie się za rozdział. Chciałam skończyć historię w ciągu wakacji, ale coś słabo mi idzie :D
Mam nadzieje, że jest w miarę okej :D Opinia w waszych rękach ;*
Dziękuje. Dziękuje. Jeszcze raz dziękuje ;* Wasze komentarze, dodają mi sił ;*
Violka nie wygrała. Kto się tego spodziewał? :D Jej przegraną miałam w planach już dawno temu. Wiem. Jestem dla niej okrutna :D Ale gdyby nie przegrała, to by się tak nie obściskiwała z Verdasem. Teraz czeka ich czterdzieści minut, sam na sam. Hahaha xD O czym będą rozmawiać? Czy dojdzie do bójki? Może Violetta nie wytrzyma i znowu zacznie się kłócić? Nic nie mówię, zobaczycie czytając następny rozdział ;* Postaram się napisać go, szybciej :D
Kto ma znowu zaległości w komentowaniu? Tak, Rachel. Staram się to nadrobić ;*

Pozdrawiam ;*