sobota, 27 grudnia 2014

Capitulo 6.

„Wiedział, że przeznaczenie człowieka często nie ma nic wspólnego z tym, w co się wierzy lub czego obawia... bo wiedział, że wszystko, co się zdarza ma swój sens.”





Takie tam info. pod rozdziałem ;)

Zbliżała się do domu. Już z dłuższej odległości, widziała maszerującą niespokojnie ciotkę. Podbiegła do niej gotowa na kazanie. Ta jednak nie odezwała się słowem. Ku zdziwieniu szatynki, przytuliła ją mocno do siebie.
- Vilu, martwiłam się. Jeżeli nie chcesz ze mną nigdzie iść, zrozumiem. Nie mam zamiaru cię do niczego zmuszać.
- Angie… - zawahała się. – Nie chcę dłużej tak żyć, ufam Ci. Jestem pewna, że chcesz dobrze i pomożesz mi – ujęła rękę ciotki, uściskała ją mocno i posłała w jej stronę szczery uśmiech.
- Chodźmy – rzekła uradowana kobieta.

***
- Mogę już otworzyć oczy? – zachichotała – Czuję się głupio.
Pierwszy raz od dłuższego czasu czuła się dobrze. Dość dobrze, aby nie myśleć o bólu, który ją zmieniał. Zapomniała jak to jest dzielić się z kimś swoimi obawami. Angie nie bała się zaufać. Ona zawsze umiała powiedzieć coś mądrego, na każdy temat.
- Już – zaśmiała się i zabrała swoje dłonie z oczu siostrzenicy.
Studio on Beat. Szkoła do której uczęszczała jej mama. Maria była jednym z najlepszych absolwentów Studia. Była sławna, ludzie byli pod wrażeniem talentu jaki w sobie posiadała. Mimo popularności jaką zdobyła, nigdy się nie zmieniła. Zachowała w sobie skromność i szczerość, za którą była ceniona. Rodzinę stawiała na pierwszym miejscu, nic nie było ważniejsze od bliskich. Życie ludzkie jednak jest bardzo kruche. W dniu ostatniego koncertu, po którym już na zawsze miała zejść ze sceny, aby w pełni poświęcić się jako matka, zdarzył się wypadek, który oddał ją w ręce śmierci.
Violetta kilkakrotnie zamrugała, żeby znowu się nie rozkleić. Oderwała się od ponurych myśli i spojrzała ze strachem na Angie. Ciocia uścisnęła jej ramię w celu dodania otuchy. Podeszły razem bliżej wejścia, ale szatynka bała się otworzyć drzwi i sprawdzić co kryje się w środku.
- Jeśli nie jesteś jeszcze gotowa, to… - przerwała cioci gestem ręki.
Złapała za klamkę i odważyła się wykonać kolejny krok. Gdy znalazła się w środku zalała ją fala, sama nie wiedziała czego, spokoju? Kompletnego zachwytu? Do jej uszu dochodziły idealnie skomponowane melodie. Nie wiedziała co ma powiedzieć, zrobić. Przypomniało jej się kiedy czasami wraz z mamą odwiedzały razem to miejsce. Wspomnienia blakły, lecz wrażenie jakie wywierało na nią to miejsce pozostało, gdzieś w głębi serca. Bez namysłu skierowała się tam, gdzie dyktowało serce. Słyszała za sobą kroki, wiedziała że to Angie. Obecność cioci dodawała otuchy, to ona zawsze przypominała, że serce jest najlepszym drogowskazem. Znalazła się w Sali, w której dostrzegła pianino. Przejechała opuszkami palców po jego klawiszach. Nie wiedziała czy umie jeszcze wydobyć z instrumentu, jakiekolwiek przyjemne dźwięki.
Zaryzykowała.
Zaczęła grać ulubioną melodię. Nuty pochodzące ze snu. Kąciki ust szatynki powędrowały ku górze. Ciężar, który czuła, trochę rozluźnił swój nacisk. Czuła się lepiej. Kiedy skończyła, uśmiech zszedł z jej twarzy.
Stchórzyła. Ponownie.
Wyszła szybko z pomieszczenia. Nie zdążyła jednak dobiec do wyjścia, ponieważ nie zauważyła idącego chłopaka i mocno się z nim zderzyła. Oboje upadli na podłogę. Violetta podniosła swój wzrok i ujrzała znajomą twarz.
- Znowu Ty? – spiorunowała chłopaka swoim spojrzeniem. – Czy to są jakieś żarty? – powiedziała bardziej do siebie niż do chłopaka. On tylko zaśmiał się i wyciągnął pomocną dłoń, lecz dziewczyna zignorowała uprzejmy gest i wstała bez jego pomocy.
- I kto tu nie patrzy jak chodzi? – posłał szatynce promienny uśmiech.
Violetta zignorowała chłopaka i pośpiesznie wyszła ze Studia. Oddaliła się kawałek i zatrzymała przy rozłożystym drzewie, którego cień mógł skryć jej osobę przed wzrokiem innych. Osunęła się po jego pniu na trawę i po raz kolejny tego dnia, po twarzy spłynęły łzy bezsilności. Ukryła swoją twarz w dłoniach. Miała serdecznie dość. Chciała, aby w końcu miejsce słońca zastąpił księżyc, który zakończy ciężki dzień. Na swoim ramieniu poczuła czyjś dotyk, wzdrygnęła się. Myślała, że to Angie, ale znowu ujrzała przed sobą chłopaka, którego dzisiaj poznała.
- Jesteś jakimś chorym prześladowcą?! Zostaw mnie w spokoju! – wykrzyczała wściekła. – Podręcz sobie kogoś innego – dodała.
- Chciałem jakoś pomóc, a przynajmniej spróbować – odparł odrobinę speszony. – Wiem, że się nie znamy, ale czuje… Przepraszam, głupio to zabrzmi – podrapał się nerwowo po karku. – Czuje jakbyśmy znali się od dawna.
- Mi nikt nie jest w stanie pomóc. Ja sama siebie nie rozumiem, a co dopiero ma o mnie wiedzieć jakiś obcy chłopak.
- Mogę cię wysłuchać i przynajmniej postarać się jakoś pomóc. Czasami wyrzucenie z siebie wszystkiego, naprawdę działa uzdrawiająco. Jednak jeśli nie jesteś w stanie mi nic powiedzieć, pójdę i nie będę więcej cię dręczyć.
- Najlepiej będzie, jeżeli zostawisz mnie samą.
- Dobrze, a więc do zobaczenia? - zapytał, z wyczuwalną nadzieją w głosie.
- Do zobaczenia. Kimkolwiek jesteś – uśmiechnęła się krzywo.
- Leon – zaśmiał się cicho i odszedł, zostawiając szatynkę samą.
Leon. Leon. Leon. To imię wciąż rozbrzmiewało w głowie Violetty. Serce coś jej podszeptywało, ale nie wiedziała jeszcze, co chce jej przekazać. Z niewiadomych przyczyn czuła jednak, że może mu zaufać.
- Leon! – zawołała i dogoniła zaskoczonego chłopaka – Masz trochę czasu? Mam nadzieję, że jesteś cierpliwy, bo to będzie długa historia.

***

Nie wiedziała ile czasu już minęło. Godzina? Może dwie? Nie zwracała na świat wokół siebie. Sama była zaskoczona, że tak dobrze czuje się w towarzystwie chłopaka. Pierwszy raz od bardzo dawna, tak szczerze się uśmiechała. Początkowe obawy, że szatyn będzie śmiał się z jej dziecinnych zachowań, były niepotrzebne.
- Nie lubię mówić o swojej mamie – chwyciła źdźbło trawy i zaczęła je skubać. – Boje się, że może być jeszcze gorzej.
- Ona wciąż jest obok ciebie. Mimo tego, że jej nie widzisz, ona nadal jest tutaj – wskazał na serce. – Nie pomyślałaś, że jeżeli będziesz kierowała się tym czego cię nauczyła, właściwie pokierujesz swoim życiem?
- Wiesz, mówisz jak Angie – zaśmiała się cicho. – Może macie racje. Ale zmiana jest ciężka. Ten cel jest tak odległy, jak wierzchołek góry lodowej.
- Wiesz nikt nie mówił, że życie jest proste – wykrzywił swoje usta w lekkim uśmiechu.
- To mnie pocieszyłeś kolego. Naprawdę nie zdążyłam tego zauważyć – szatynka ponownie zachichotała. Nie miała pojęcia co się z nią działo. Czuła małą namiastkę radości. Tak jakby rozmawiała ze starym przyjacielem, który zrozumie bez słów co czuje. 
- Mówiłaś, że twoja mama śpiewała. Może ją znałem?
- Na pewno - odparła z dumą, przypominając sobie o niezliczonych sukcesach rodzicielki - Maria – wyszeptała. – Maria Ca… - urwała, nie dane jej było dokończyć.
- Leon!
Do ich uszu dotarł krzyk. Krzyk wściekłej dziewczyny, która kierowała się w ich stronę. Wstali na równe nogi.
- Traditore! Co to za dziewczyna?! Od jak dawna się z nią spotykasz? Opuszczasz zajęcia, żeby urządzać sobie schadzki z tą pokraką? – wskazała na dziewczynę.
- Francesca! – podniósł głos. – Uspokój się! - podszedł do dziewczyny i ułożył dłonie na jej ramionach, aby chociaż trochę się uspokoiła, jednak ona odskoczyła jak oparzona.
- Chcecie mieć we mnie wroga? Pożałujesz! I ta twoja poczwara też! – Włoszka rzuciła się z pięściami na osłupiałą szatynkę. Nie zdążyła jej nawet dotknąć, ponieważ Leon zdążył ją od niej odciągnąć.
- Wysłuchaj mnie! - krzyknął. Rzadko podnosił głos, ale zachowanie dziewczyny było karygodne. - Spójrz na mnie i się opanuj dziewczyno! Jestem z Tobą, to tylko znajoma - wskazał na zdumioną całym zajściem Violette. 
Resto uspokoiła swój oddech i wtuliła w chłopaka, chcąc pokazać, że jest tylko jej. Obrzuciła Castillo spojrzeniem przepełnionym furią.
- Powinnaś przeprosić. - powiedział z powagą Leon.
- Co?! Żartujesz, prawda? - obruszyła się.

- Leon, daj spokój. Pójdę już. Dziękuje – skinęła głową i odeszła zanim chłopak zdążyłby ją zatrzymać.


Pod rozdziałem nr. 4 było więcej komentarzy, niż pod 5, ale nie będę już czekała na więcej, bo chcę w końcu zakończyć tą historię ( mam pomysł na coś innego ) i dlatego przyśpieszam akcje. Nie wiem ile rozdziałów będzie miało opowiadanie. 20? Pewnie nie zrealizuje wszystkich pomysłów, które miały się pojawić w historii, ale chcę doprowadzić chociaż raz, historie stworzoną przez siebie, do końca. Mam nadzieje, że dość marna jakość nie ucierpi jeszcze bardziej ;) Niedługo blog będzie miał rok, a ja nadal stoję w miejscu z pisaniem. 

Dziękuje Teczka12 ;**, dzięki Tobie i Twoim miłym słowom nie zadecydowałam po prostu stąd zniknąć ;)



poniedziałek, 22 grudnia 2014

Capitulo 5.

„Dobrą Walkę toczymy wtedy, gdy stajemy w obronie własnych marzeń; przenosimy ją z pola bitwy do własnego wnętrza.”


Gdzie się znajdowała? Sama tego nie wiedziała. Musiała śnić bo świat w jakim się znalazła, był zbyt idealny. Starała się zachować w pamięci każdy najdrobniejszy szczegół. Ogród w jakim teraz była, zachwycał swoim rozmiarem. Nie umiała zliczyć ile musi rosnąć w nim kwiatów. Już dawno nie widziała wokół siebie tylu barw. Świata przepełnionego najpiękniejszymi, istniejącymi kolorami. Nie chciała się teraz obudzić. Było jej lekko na sercu. Już dawno nie czuła w sobie takiego spokoju. Największą uwagę przykuwały fiołki, ulubione kwiaty mamy dziewczyny. Przymknęła powieki rozkoszując się przyjemną ciszą, wdychała kojący zapach kwiatów. Nienaruszony spokój otoczenia przerwała melodia. Doskonale znała nuty dochodzące do jej uszu. Postanowiła kierować się w stronę, z której dobiegały dźwięki pianina. Violetta otworzyła oczy. Nie mogła uwierzyć w to co widzi. Tak bardzo tęskniła. Bała się podejść bliżej, ponieważ w każdej chwili ten obraz mógł się rozmyć i po prostu zniknąć. Jej mama wyglądała dokładnie tak jak ją zapamiętała. Na twarzy kobiety widniał delikatny uśmiech, tak bardzo dla niej charakterystyczny. Kiedy spojrzenie pani Castillo spoczęło na twarzy córki, melodia ucichła, a uśmiech zniknął z jej buzi.
- Mamo – wyszeptała. Starała się powstrzymać łzy, które napływały do oczu. Chciała jak najszybciej znaleźć się w kojących objęciach matki, ale nie mogła się ruszyć. Przeraziło ją zachowanie kobiety. Czy nie cieszyła się, że znowu się spotkały? Postanowiła zaryzykować i podejść bliżej, jednak gdy ruszyła naprzód wszystko zaczęło się rozmywać. Dziewczyna zaczęła rozpaczliwie krzyczeć, ale nie zdołała tam zostać. Obraz stał się bezkształtną, czarną plamą i w jednej chwili wszystko zniknęło.
Szatynka zerwała się z łóżka. Było jej gorąco i z ledwością łapała powietrze. Próbowała uspokoić swoje głośno bijące serce. Opadła ciężko na poduszki. Zastanawiała się co miał oznaczać ten sen. Może mama próbowała przekazać, że jej zachowanie jest złe? Dlaczego teraz pojawiła się w umyśle Violetty? Wiedziała, że nie mogła dalej tak żyć, ale jak miała dokonać zmiany? Była tchórzem. Bała się uczuć oraz tych rzeczy, które były związane z mamą. Melodia ze snu przypomniała, jak kiedyś kochała muzykę. Rozmyślania szatynki przerwało ciche stukanie w drzwi pokoju. Angie – kompletnie o niej zapomniała.
- Czego?! – zawołała poirytowana.
- Violu - usłyszała ciepły głos swojej ciotki. - Wstawaj i się szykuj. Masz dziesięć minut, czekam na dole.
Szatynka zakryła twarz poduszką i cicho krzyknęła. Nie miała ochoty ruszać się z łóżka. Tam na zewnątrz czekał świat, który wciąż ją ranił. Miała dosyć, ale wiedziała, że Angie nie odpuści i będzie ją męczyła cały dzień. Z głośnym westchnięciem wstała, żeby wykonać te same czynności co każdego dnia. Swoim oczom nie żałowała kretki i tuszu, założyła na siebie ubrania w ciemnych barwach. Ubranie zawsze odzwierciedlało jej beznadziejny humor. Wyszła z pokoju i bezszelestnie zeszła po schodach, aby podsłuchać, o czym rozmawiała Angie i German.
- Mam nadzieje, że uda ci się jakoś do niej dotrzeć. Jest coraz gorzej, a ja już nie wiem co mam robić. Jestem okropnym ojcem.
Pierwszy raz widziała, że jej tata płacze. Była złą osobą. Uważała, że to ona powinna umrzeć, a nie Maria. Nie mogła patrzeć jak rani każdego wokół. Swoim najbliższym przysparzała wyłącznie cierpienia. Pobiegła szybko do drzwi i wyszła na zewnątrz, ignorując wołanie cioci. Odeszła jak najdalej od domu. Chciała być teraz sama, potrzebowała samotności. Co jakiś czas odwracała się za siebie, żeby sprawdzić czy przypadkiem Angie, nie podąża za nią. Po policzkach dziewczyny popłynęły łzy.
- Castillo – powiedziała do siebie. – Co się z Tobą dzieje? Znowu ryczysz – wyszeptała.
Zatrzymała się i spojrzała w niebo. Nie wiedziała co robić, utkwiła w martwym punkcie. Czekała na jakąś wskazówkę. Jakiś znak, który pokaże jak ma pokierować swoim życiem. Wszechświat tymczasem milczał. Była sama. Straciła mamę, która każdy problem umiała przekształcić w błahostkę. Żałowała, że nie jest taka jak ona. Czuła żal, ponieważ nie mogła przywrócić jej życia, w zamian za swoje. Los obdarował ją wyłącznie dziwnym snem, którego nie wiedziała jak ma interpretować. Przerwała swoje rozmyślania bo ktoś na nią wpadł. No tak, przecież stała jak jakaś idiotka na środku chodnika i gapiła się w chmury. Lekko się zachwiała, ale zdołała utrzymać równowagę.
- Prze… Przepraszam – burknęła.
- Mogłabyś uważać, gdzie oddajesz się swoim refleksjom życiowym? – usłyszała cichy śmiech chłopaka.
- A ty mógłbyś patrzeć jak łazisz – odgryzła się i przeniosła swój wzrok na obcego. Chciał chyba jeszcze coś dodać, ale gdy zobaczył, w jakim stanie jest dziewczyna zamknął usta.
- Chcesz może chusteczkę? Przepraszam, ale wyglądasz niezbyt ciekawie.
- Serio? – zaśmiała się ironicznie. Starła rękawem rozmazany tusz.
- Nie rozumiem czemu dziewczyny nakładają na siebie tyle makijażu – chłopak spojrzał w brązowe tęczówki Violetty. – Masz ładne oczy. Nie powinnaś odwracać od nich uwagi, taką ilością kredki. – Powiedział szczerze, lecz odrobinę nieśmiało.
Twarz Castillo oblał rumieniec. Nagle buty wydały jej się nadzwyczaj interesujące, więc utkwiła wzrok w swoich czarnych trampkach. Za kogo on się uważał? Chciał ją poderwać? Może specjalnie wpadł na nią na chodniku? Kolejna przedziwna rzecz. Najpierw sen, potem ten chłopak.
- Czy my się znamy? – zmarszczył brwi. - Wydaje mi się, że gdzieś cię już widziałem.
- Raczej nie – prychnęła. - Myślę, że obracamy się w zupełnie różnych światach.
- Tak, to było głupie. Przepraszam. Następnym razem bardziej uważaj – posłał delikatny uśmiech w stronę szatynki i odszedł.
Violetta patrzyła jak szatyn znika z zasięgu wzroku. Nie chciała dzielić się tym z chłopakiem, ale również wydał się jej dziwnie znajomy. Jednak stwierdziła, że to możliwe, że gdzieś się już spotkali. Machnęła ręką i zdecydowała zając swój umysł teraz czymś innym.

~*~

Weszła do ciemnego pomieszczenia, znalazła włącznik i zapaliła światło. Zdziwiło ją jak można wytrzymać w takim bałaganie oraz bardzo nieprzyjemnym zapachu. Z tego co widziała, Diego musiał urządzić zeszłej nocy niezłą imprezę. Niezadowolony chłopak podciągnął się z podłogi.  Próbował utrzymać się na nogach, ale wciąż chwiał się we wszystkie strony.
- Kotku! – zawołał wesoło i skrzywił się łapiąc się za obolałą głowę. – Nie musiałaś mnie budzić tak wcześnie. Ominęła Cię impreza – przybliżył się do dziewczyny, żeby musnąć jej policzek, lecz ona lekko go od siebie odepchnęła.
- Ugh, Diego idź się wykąpać.
- Kobieto, nie mam na to siły – zrzucił z kanapy puste puszki i położył się na niej.
- Masz zamiar leżeć tak przez cały dzień? – skrzyżowała ręce na piersi. – Moglibyśmy dzisiaj zrobić coś razem. Uciekłam przed natrętną ciotką, nie mam ochoty na słuchanie jej kazań.
- Ja muszę się wyspać – zamknął oczy i zignorował obecność dziewczyny. – Poszukaj sobie czegoś mocniejszego, napij się i wszystko od razu stanie się lepsze.
Violetta tylko pokręciła głową i dała sobie spokój. Po prostu chłopak „idealny”. Idiota – pomyślała. Alkohol był zdaniem Diego najlepszy na rozwiązanie wszystkich problemów. Jednak nie skorzystała z propozycji, to na pewno nic by nie naprawiło. Dostarczy chwilowego zapomnienia, a potem wszystko znowu powróci. Dodatkowo z silnym bólem głowy. Wyszła z garażu chłopaka i nie wiedziała, gdzie ma pójść. Czy powinna przerwać tą walkę ze sobą i pozwolić sobie pomóc? Miała dwie możliwości: skierować się do domu, albo pójść prosto przed siebie, bez konkretnego celu. Po dłuższych wahaniach wybrała to pierwsze.


Dziękuje bardzo za komentarze pod ostatnim rozdziałem ;*
Pozdrawiam,
Rachel ;*