sobota, 27 grudnia 2014

Capitulo 6.

„Wiedział, że przeznaczenie człowieka często nie ma nic wspólnego z tym, w co się wierzy lub czego obawia... bo wiedział, że wszystko, co się zdarza ma swój sens.”





Takie tam info. pod rozdziałem ;)

Zbliżała się do domu. Już z dłuższej odległości, widziała maszerującą niespokojnie ciotkę. Podbiegła do niej gotowa na kazanie. Ta jednak nie odezwała się słowem. Ku zdziwieniu szatynki, przytuliła ją mocno do siebie.
- Vilu, martwiłam się. Jeżeli nie chcesz ze mną nigdzie iść, zrozumiem. Nie mam zamiaru cię do niczego zmuszać.
- Angie… - zawahała się. – Nie chcę dłużej tak żyć, ufam Ci. Jestem pewna, że chcesz dobrze i pomożesz mi – ujęła rękę ciotki, uściskała ją mocno i posłała w jej stronę szczery uśmiech.
- Chodźmy – rzekła uradowana kobieta.

***
- Mogę już otworzyć oczy? – zachichotała – Czuję się głupio.
Pierwszy raz od dłuższego czasu czuła się dobrze. Dość dobrze, aby nie myśleć o bólu, który ją zmieniał. Zapomniała jak to jest dzielić się z kimś swoimi obawami. Angie nie bała się zaufać. Ona zawsze umiała powiedzieć coś mądrego, na każdy temat.
- Już – zaśmiała się i zabrała swoje dłonie z oczu siostrzenicy.
Studio on Beat. Szkoła do której uczęszczała jej mama. Maria była jednym z najlepszych absolwentów Studia. Była sławna, ludzie byli pod wrażeniem talentu jaki w sobie posiadała. Mimo popularności jaką zdobyła, nigdy się nie zmieniła. Zachowała w sobie skromność i szczerość, za którą była ceniona. Rodzinę stawiała na pierwszym miejscu, nic nie było ważniejsze od bliskich. Życie ludzkie jednak jest bardzo kruche. W dniu ostatniego koncertu, po którym już na zawsze miała zejść ze sceny, aby w pełni poświęcić się jako matka, zdarzył się wypadek, który oddał ją w ręce śmierci.
Violetta kilkakrotnie zamrugała, żeby znowu się nie rozkleić. Oderwała się od ponurych myśli i spojrzała ze strachem na Angie. Ciocia uścisnęła jej ramię w celu dodania otuchy. Podeszły razem bliżej wejścia, ale szatynka bała się otworzyć drzwi i sprawdzić co kryje się w środku.
- Jeśli nie jesteś jeszcze gotowa, to… - przerwała cioci gestem ręki.
Złapała za klamkę i odważyła się wykonać kolejny krok. Gdy znalazła się w środku zalała ją fala, sama nie wiedziała czego, spokoju? Kompletnego zachwytu? Do jej uszu dochodziły idealnie skomponowane melodie. Nie wiedziała co ma powiedzieć, zrobić. Przypomniało jej się kiedy czasami wraz z mamą odwiedzały razem to miejsce. Wspomnienia blakły, lecz wrażenie jakie wywierało na nią to miejsce pozostało, gdzieś w głębi serca. Bez namysłu skierowała się tam, gdzie dyktowało serce. Słyszała za sobą kroki, wiedziała że to Angie. Obecność cioci dodawała otuchy, to ona zawsze przypominała, że serce jest najlepszym drogowskazem. Znalazła się w Sali, w której dostrzegła pianino. Przejechała opuszkami palców po jego klawiszach. Nie wiedziała czy umie jeszcze wydobyć z instrumentu, jakiekolwiek przyjemne dźwięki.
Zaryzykowała.
Zaczęła grać ulubioną melodię. Nuty pochodzące ze snu. Kąciki ust szatynki powędrowały ku górze. Ciężar, który czuła, trochę rozluźnił swój nacisk. Czuła się lepiej. Kiedy skończyła, uśmiech zszedł z jej twarzy.
Stchórzyła. Ponownie.
Wyszła szybko z pomieszczenia. Nie zdążyła jednak dobiec do wyjścia, ponieważ nie zauważyła idącego chłopaka i mocno się z nim zderzyła. Oboje upadli na podłogę. Violetta podniosła swój wzrok i ujrzała znajomą twarz.
- Znowu Ty? – spiorunowała chłopaka swoim spojrzeniem. – Czy to są jakieś żarty? – powiedziała bardziej do siebie niż do chłopaka. On tylko zaśmiał się i wyciągnął pomocną dłoń, lecz dziewczyna zignorowała uprzejmy gest i wstała bez jego pomocy.
- I kto tu nie patrzy jak chodzi? – posłał szatynce promienny uśmiech.
Violetta zignorowała chłopaka i pośpiesznie wyszła ze Studia. Oddaliła się kawałek i zatrzymała przy rozłożystym drzewie, którego cień mógł skryć jej osobę przed wzrokiem innych. Osunęła się po jego pniu na trawę i po raz kolejny tego dnia, po twarzy spłynęły łzy bezsilności. Ukryła swoją twarz w dłoniach. Miała serdecznie dość. Chciała, aby w końcu miejsce słońca zastąpił księżyc, który zakończy ciężki dzień. Na swoim ramieniu poczuła czyjś dotyk, wzdrygnęła się. Myślała, że to Angie, ale znowu ujrzała przed sobą chłopaka, którego dzisiaj poznała.
- Jesteś jakimś chorym prześladowcą?! Zostaw mnie w spokoju! – wykrzyczała wściekła. – Podręcz sobie kogoś innego – dodała.
- Chciałem jakoś pomóc, a przynajmniej spróbować – odparł odrobinę speszony. – Wiem, że się nie znamy, ale czuje… Przepraszam, głupio to zabrzmi – podrapał się nerwowo po karku. – Czuje jakbyśmy znali się od dawna.
- Mi nikt nie jest w stanie pomóc. Ja sama siebie nie rozumiem, a co dopiero ma o mnie wiedzieć jakiś obcy chłopak.
- Mogę cię wysłuchać i przynajmniej postarać się jakoś pomóc. Czasami wyrzucenie z siebie wszystkiego, naprawdę działa uzdrawiająco. Jednak jeśli nie jesteś w stanie mi nic powiedzieć, pójdę i nie będę więcej cię dręczyć.
- Najlepiej będzie, jeżeli zostawisz mnie samą.
- Dobrze, a więc do zobaczenia? - zapytał, z wyczuwalną nadzieją w głosie.
- Do zobaczenia. Kimkolwiek jesteś – uśmiechnęła się krzywo.
- Leon – zaśmiał się cicho i odszedł, zostawiając szatynkę samą.
Leon. Leon. Leon. To imię wciąż rozbrzmiewało w głowie Violetty. Serce coś jej podszeptywało, ale nie wiedziała jeszcze, co chce jej przekazać. Z niewiadomych przyczyn czuła jednak, że może mu zaufać.
- Leon! – zawołała i dogoniła zaskoczonego chłopaka – Masz trochę czasu? Mam nadzieję, że jesteś cierpliwy, bo to będzie długa historia.

***

Nie wiedziała ile czasu już minęło. Godzina? Może dwie? Nie zwracała na świat wokół siebie. Sama była zaskoczona, że tak dobrze czuje się w towarzystwie chłopaka. Pierwszy raz od bardzo dawna, tak szczerze się uśmiechała. Początkowe obawy, że szatyn będzie śmiał się z jej dziecinnych zachowań, były niepotrzebne.
- Nie lubię mówić o swojej mamie – chwyciła źdźbło trawy i zaczęła je skubać. – Boje się, że może być jeszcze gorzej.
- Ona wciąż jest obok ciebie. Mimo tego, że jej nie widzisz, ona nadal jest tutaj – wskazał na serce. – Nie pomyślałaś, że jeżeli będziesz kierowała się tym czego cię nauczyła, właściwie pokierujesz swoim życiem?
- Wiesz, mówisz jak Angie – zaśmiała się cicho. – Może macie racje. Ale zmiana jest ciężka. Ten cel jest tak odległy, jak wierzchołek góry lodowej.
- Wiesz nikt nie mówił, że życie jest proste – wykrzywił swoje usta w lekkim uśmiechu.
- To mnie pocieszyłeś kolego. Naprawdę nie zdążyłam tego zauważyć – szatynka ponownie zachichotała. Nie miała pojęcia co się z nią działo. Czuła małą namiastkę radości. Tak jakby rozmawiała ze starym przyjacielem, który zrozumie bez słów co czuje. 
- Mówiłaś, że twoja mama śpiewała. Może ją znałem?
- Na pewno - odparła z dumą, przypominając sobie o niezliczonych sukcesach rodzicielki - Maria – wyszeptała. – Maria Ca… - urwała, nie dane jej było dokończyć.
- Leon!
Do ich uszu dotarł krzyk. Krzyk wściekłej dziewczyny, która kierowała się w ich stronę. Wstali na równe nogi.
- Traditore! Co to za dziewczyna?! Od jak dawna się z nią spotykasz? Opuszczasz zajęcia, żeby urządzać sobie schadzki z tą pokraką? – wskazała na dziewczynę.
- Francesca! – podniósł głos. – Uspokój się! - podszedł do dziewczyny i ułożył dłonie na jej ramionach, aby chociaż trochę się uspokoiła, jednak ona odskoczyła jak oparzona.
- Chcecie mieć we mnie wroga? Pożałujesz! I ta twoja poczwara też! – Włoszka rzuciła się z pięściami na osłupiałą szatynkę. Nie zdążyła jej nawet dotknąć, ponieważ Leon zdążył ją od niej odciągnąć.
- Wysłuchaj mnie! - krzyknął. Rzadko podnosił głos, ale zachowanie dziewczyny było karygodne. - Spójrz na mnie i się opanuj dziewczyno! Jestem z Tobą, to tylko znajoma - wskazał na zdumioną całym zajściem Violette. 
Resto uspokoiła swój oddech i wtuliła w chłopaka, chcąc pokazać, że jest tylko jej. Obrzuciła Castillo spojrzeniem przepełnionym furią.
- Powinnaś przeprosić. - powiedział z powagą Leon.
- Co?! Żartujesz, prawda? - obruszyła się.

- Leon, daj spokój. Pójdę już. Dziękuje – skinęła głową i odeszła zanim chłopak zdążyłby ją zatrzymać.


Pod rozdziałem nr. 4 było więcej komentarzy, niż pod 5, ale nie będę już czekała na więcej, bo chcę w końcu zakończyć tą historię ( mam pomysł na coś innego ) i dlatego przyśpieszam akcje. Nie wiem ile rozdziałów będzie miało opowiadanie. 20? Pewnie nie zrealizuje wszystkich pomysłów, które miały się pojawić w historii, ale chcę doprowadzić chociaż raz, historie stworzoną przez siebie, do końca. Mam nadzieje, że dość marna jakość nie ucierpi jeszcze bardziej ;) Niedługo blog będzie miał rok, a ja nadal stoję w miejscu z pisaniem. 

Dziękuje Teczka12 ;**, dzięki Tobie i Twoim miłym słowom nie zadecydowałam po prostu stąd zniknąć ;)



poniedziałek, 22 grudnia 2014

Capitulo 5.

„Dobrą Walkę toczymy wtedy, gdy stajemy w obronie własnych marzeń; przenosimy ją z pola bitwy do własnego wnętrza.”


Gdzie się znajdowała? Sama tego nie wiedziała. Musiała śnić bo świat w jakim się znalazła, był zbyt idealny. Starała się zachować w pamięci każdy najdrobniejszy szczegół. Ogród w jakim teraz była, zachwycał swoim rozmiarem. Nie umiała zliczyć ile musi rosnąć w nim kwiatów. Już dawno nie widziała wokół siebie tylu barw. Świata przepełnionego najpiękniejszymi, istniejącymi kolorami. Nie chciała się teraz obudzić. Było jej lekko na sercu. Już dawno nie czuła w sobie takiego spokoju. Największą uwagę przykuwały fiołki, ulubione kwiaty mamy dziewczyny. Przymknęła powieki rozkoszując się przyjemną ciszą, wdychała kojący zapach kwiatów. Nienaruszony spokój otoczenia przerwała melodia. Doskonale znała nuty dochodzące do jej uszu. Postanowiła kierować się w stronę, z której dobiegały dźwięki pianina. Violetta otworzyła oczy. Nie mogła uwierzyć w to co widzi. Tak bardzo tęskniła. Bała się podejść bliżej, ponieważ w każdej chwili ten obraz mógł się rozmyć i po prostu zniknąć. Jej mama wyglądała dokładnie tak jak ją zapamiętała. Na twarzy kobiety widniał delikatny uśmiech, tak bardzo dla niej charakterystyczny. Kiedy spojrzenie pani Castillo spoczęło na twarzy córki, melodia ucichła, a uśmiech zniknął z jej buzi.
- Mamo – wyszeptała. Starała się powstrzymać łzy, które napływały do oczu. Chciała jak najszybciej znaleźć się w kojących objęciach matki, ale nie mogła się ruszyć. Przeraziło ją zachowanie kobiety. Czy nie cieszyła się, że znowu się spotkały? Postanowiła zaryzykować i podejść bliżej, jednak gdy ruszyła naprzód wszystko zaczęło się rozmywać. Dziewczyna zaczęła rozpaczliwie krzyczeć, ale nie zdołała tam zostać. Obraz stał się bezkształtną, czarną plamą i w jednej chwili wszystko zniknęło.
Szatynka zerwała się z łóżka. Było jej gorąco i z ledwością łapała powietrze. Próbowała uspokoić swoje głośno bijące serce. Opadła ciężko na poduszki. Zastanawiała się co miał oznaczać ten sen. Może mama próbowała przekazać, że jej zachowanie jest złe? Dlaczego teraz pojawiła się w umyśle Violetty? Wiedziała, że nie mogła dalej tak żyć, ale jak miała dokonać zmiany? Była tchórzem. Bała się uczuć oraz tych rzeczy, które były związane z mamą. Melodia ze snu przypomniała, jak kiedyś kochała muzykę. Rozmyślania szatynki przerwało ciche stukanie w drzwi pokoju. Angie – kompletnie o niej zapomniała.
- Czego?! – zawołała poirytowana.
- Violu - usłyszała ciepły głos swojej ciotki. - Wstawaj i się szykuj. Masz dziesięć minut, czekam na dole.
Szatynka zakryła twarz poduszką i cicho krzyknęła. Nie miała ochoty ruszać się z łóżka. Tam na zewnątrz czekał świat, który wciąż ją ranił. Miała dosyć, ale wiedziała, że Angie nie odpuści i będzie ją męczyła cały dzień. Z głośnym westchnięciem wstała, żeby wykonać te same czynności co każdego dnia. Swoim oczom nie żałowała kretki i tuszu, założyła na siebie ubrania w ciemnych barwach. Ubranie zawsze odzwierciedlało jej beznadziejny humor. Wyszła z pokoju i bezszelestnie zeszła po schodach, aby podsłuchać, o czym rozmawiała Angie i German.
- Mam nadzieje, że uda ci się jakoś do niej dotrzeć. Jest coraz gorzej, a ja już nie wiem co mam robić. Jestem okropnym ojcem.
Pierwszy raz widziała, że jej tata płacze. Była złą osobą. Uważała, że to ona powinna umrzeć, a nie Maria. Nie mogła patrzeć jak rani każdego wokół. Swoim najbliższym przysparzała wyłącznie cierpienia. Pobiegła szybko do drzwi i wyszła na zewnątrz, ignorując wołanie cioci. Odeszła jak najdalej od domu. Chciała być teraz sama, potrzebowała samotności. Co jakiś czas odwracała się za siebie, żeby sprawdzić czy przypadkiem Angie, nie podąża za nią. Po policzkach dziewczyny popłynęły łzy.
- Castillo – powiedziała do siebie. – Co się z Tobą dzieje? Znowu ryczysz – wyszeptała.
Zatrzymała się i spojrzała w niebo. Nie wiedziała co robić, utkwiła w martwym punkcie. Czekała na jakąś wskazówkę. Jakiś znak, który pokaże jak ma pokierować swoim życiem. Wszechświat tymczasem milczał. Była sama. Straciła mamę, która każdy problem umiała przekształcić w błahostkę. Żałowała, że nie jest taka jak ona. Czuła żal, ponieważ nie mogła przywrócić jej życia, w zamian za swoje. Los obdarował ją wyłącznie dziwnym snem, którego nie wiedziała jak ma interpretować. Przerwała swoje rozmyślania bo ktoś na nią wpadł. No tak, przecież stała jak jakaś idiotka na środku chodnika i gapiła się w chmury. Lekko się zachwiała, ale zdołała utrzymać równowagę.
- Prze… Przepraszam – burknęła.
- Mogłabyś uważać, gdzie oddajesz się swoim refleksjom życiowym? – usłyszała cichy śmiech chłopaka.
- A ty mógłbyś patrzeć jak łazisz – odgryzła się i przeniosła swój wzrok na obcego. Chciał chyba jeszcze coś dodać, ale gdy zobaczył, w jakim stanie jest dziewczyna zamknął usta.
- Chcesz może chusteczkę? Przepraszam, ale wyglądasz niezbyt ciekawie.
- Serio? – zaśmiała się ironicznie. Starła rękawem rozmazany tusz.
- Nie rozumiem czemu dziewczyny nakładają na siebie tyle makijażu – chłopak spojrzał w brązowe tęczówki Violetty. – Masz ładne oczy. Nie powinnaś odwracać od nich uwagi, taką ilością kredki. – Powiedział szczerze, lecz odrobinę nieśmiało.
Twarz Castillo oblał rumieniec. Nagle buty wydały jej się nadzwyczaj interesujące, więc utkwiła wzrok w swoich czarnych trampkach. Za kogo on się uważał? Chciał ją poderwać? Może specjalnie wpadł na nią na chodniku? Kolejna przedziwna rzecz. Najpierw sen, potem ten chłopak.
- Czy my się znamy? – zmarszczył brwi. - Wydaje mi się, że gdzieś cię już widziałem.
- Raczej nie – prychnęła. - Myślę, że obracamy się w zupełnie różnych światach.
- Tak, to było głupie. Przepraszam. Następnym razem bardziej uważaj – posłał delikatny uśmiech w stronę szatynki i odszedł.
Violetta patrzyła jak szatyn znika z zasięgu wzroku. Nie chciała dzielić się tym z chłopakiem, ale również wydał się jej dziwnie znajomy. Jednak stwierdziła, że to możliwe, że gdzieś się już spotkali. Machnęła ręką i zdecydowała zając swój umysł teraz czymś innym.

~*~

Weszła do ciemnego pomieszczenia, znalazła włącznik i zapaliła światło. Zdziwiło ją jak można wytrzymać w takim bałaganie oraz bardzo nieprzyjemnym zapachu. Z tego co widziała, Diego musiał urządzić zeszłej nocy niezłą imprezę. Niezadowolony chłopak podciągnął się z podłogi.  Próbował utrzymać się na nogach, ale wciąż chwiał się we wszystkie strony.
- Kotku! – zawołał wesoło i skrzywił się łapiąc się za obolałą głowę. – Nie musiałaś mnie budzić tak wcześnie. Ominęła Cię impreza – przybliżył się do dziewczyny, żeby musnąć jej policzek, lecz ona lekko go od siebie odepchnęła.
- Ugh, Diego idź się wykąpać.
- Kobieto, nie mam na to siły – zrzucił z kanapy puste puszki i położył się na niej.
- Masz zamiar leżeć tak przez cały dzień? – skrzyżowała ręce na piersi. – Moglibyśmy dzisiaj zrobić coś razem. Uciekłam przed natrętną ciotką, nie mam ochoty na słuchanie jej kazań.
- Ja muszę się wyspać – zamknął oczy i zignorował obecność dziewczyny. – Poszukaj sobie czegoś mocniejszego, napij się i wszystko od razu stanie się lepsze.
Violetta tylko pokręciła głową i dała sobie spokój. Po prostu chłopak „idealny”. Idiota – pomyślała. Alkohol był zdaniem Diego najlepszy na rozwiązanie wszystkich problemów. Jednak nie skorzystała z propozycji, to na pewno nic by nie naprawiło. Dostarczy chwilowego zapomnienia, a potem wszystko znowu powróci. Dodatkowo z silnym bólem głowy. Wyszła z garażu chłopaka i nie wiedziała, gdzie ma pójść. Czy powinna przerwać tą walkę ze sobą i pozwolić sobie pomóc? Miała dwie możliwości: skierować się do domu, albo pójść prosto przed siebie, bez konkretnego celu. Po dłuższych wahaniach wybrała to pierwsze.


Dziękuje bardzo za komentarze pod ostatnim rozdziałem ;*
Pozdrawiam,
Rachel ;*


sobota, 16 sierpnia 2014

Capitulo 4.

Skoro nie można się cofnąć, trzeba znaleźć najlepszy sposób, by pójść naprzód.”



Maski. Ludzie przywdziewają maski, aby ukryć prawdziwe uczucia. W ten sposób chcą jakoś uciec od swoich prawdziwych emocji. Nie ukazują wtedy już prawdziwej natury, stają się kimś obcym. Kiedy przez dłuższy czas odgrywają wykreowaną przez siebie naturę, zatracają się w roli i tracą prawdziwe oblicze.

Promienie porannego słońca przebijały się przez okno, dając znać nastolatce, że pora wstać. Otworzyła powieki i przez chwile obserwowała jak drobinki kurzu unoszą się po pokoju. Wstała zanurzając swoje stopy w miękkich kapciach. Udała się do łazienki, aby wykonać poranne czynności. Kiedy skończyła zostało jej jeszcze nałożenie makijażu. Ta czynność zabierała dziewczynie najwięcej czasu. Uwielbiała podziwiać swoje odbicie. Utkwiła wzrok w dużym lustrze podziwiając swoją wymalowaną twarz. Zmrużyła oczy i dumnie zadarła głowę. 
 - Jesteś najlepsza – powtarzała do siebie.
Największa gwiazda Studio on Beat posiadała wysokie mniemanie o sobie. Była przekonana, że jest najlepsza, a w Studio nie ma nikogo kto by zagroził jej pozycji na samym szczycie. Uważała, że talent jaki w sobie posiada, oczarowuje każdego kto ujrzy ją na scenie, ponieważ blask od niej bijący, oślepia niczym promienie wschodzącego słońca, albo jasno świecących gwiazd na niebie. Czuła władze. Osoby wokół uważała za nic nie warte mrówki, które mogła rozdeptać w chwili, gdy przeszkadzała dziewczynie ich obecność. To ona pociągała za sznurki. Traktowała ludzi jak bezwładne kukiełki w rękach. Gdy czegoś zapragnęła, dążyła do tego za wszelką cenę. Nie znosiła, kiedy ktoś sprzeciwiał się jej zdaniu. Trudy życia sprawiły, że prawdziwe emocje ukryła pod egoizmem oraz obojętnością. Pragnienie udowodnienia otoczeniu, że jest silna i nie potrzebuje nikogo kto udzieliłby rady, stworzyło nową osobowość nastolatki. Codzienne odgrywanie królowej, wcieliło graną rolę w życie.
Włoszka odrzuciła kruczoczarne włosy i wyszła z domu, uważając, aby wysokie obcasy nie pozbawiły jej zdolności równowagi. Dostrzegła czekającą już na nią blondynkę. Bez słowa powitania sięgnęła ręką, aby wziąć od niej kawę, którą zażyczyła sobie dziś rano. Upiła łyk gorącego napoju, lecz od razu wypluła to co znalazło się w jej ustach.
- Co to jest? Karmel?! Wiesz jak nienawidzę karmelu! Jesteś do niczego! – wykrzyczała, a cała zawartość tekturowego kubka znalazła się na bluzce Ludmiły. – Ojejku, twoja nowa bluzka? Oo jaka szkoda, że teraz nada się tylko na ścierkę do podłogi – z ust dziewczyny wydobył się złośliwy śmiech.
- Francesca! – wybuchła obok stojąca dziewczyna, której zrobiło się strasznie przykro. – Mam dosyć! Rozumiesz? – popatrzyła w oczy dawnej przyjaciółki. - To koniec, więcej nie mam zamiaru znosić – wyszeptała. – Nie wiem jak Leon wciąż nie traci nadziei w to, że w głębi została jakaś cząstka dawnej ciebie. Dłużej nie zniosę poniżania bo niczym sobie na to nie zasłużyłam. Próbowałam, ale nie mam już siły walczyć dalej – w oczach blondynki zalśniły łzy bezsilności. – Kiedyś byłaś dla mnie jak siostra i wiem, że na zawsze zostaniesz w moim sercu. Żegnaj Fran – wybuchła płaczem i odeszła zostawiając osłupiałą włoszkę.
Czarnowłosa potrząsnęła głową i zawołała do dziewczyny:
– Pożałujesz! Nikt nie sprzeciwia się Francesce Resto! Jesteś nikim beze mnie! – tupnęła nogą jak niezadowolone dziecko i skrzyżowała ręce. Słowa oraz łzy blondynki nie zrobiły na niej żadnego wrażenia. Takie zachowanie uważała za żałosne. Była wściekła. Furia ogarniała całe ciało tworząc wielką kule nienawiści gotową wybuchnąć i zmasakrować każdego na jej drodze. - Nikt – wysyczała jeszcze i odwróciła na pięcie tracąc z oczu byłą koleżankę.

~*~

Szatyn wszedł do Studia przecierając zaspane oczy. Od razu zauważył rude włosy przyjaciółki. Podszedł więc do niej cicho, aby ją przestraszyć. Kiedy był blisko, dziewczyna nagle odwróciła się powodując, że zaskoczony chłopak zachwiał się i z trudem uniknął bliskiego kontaktu z podłogą.
- Wiedziałam, że to ty – zaśmiała się. – Nie ze mną takie numery – pogroziła żartobliwie palcem wskazującym. – Leonku, jeszcze się nie nauczyłeś? Nie dam się tak łatwo podejść – uśmiechnęła się szeroko.
- Myślałem, że tym razem się uda. Przyznaj się, gdzie masz trzecie ucho – zaśmiał się cicho.
- Ej! – walnęła go delikatnie w ramie. – Ty lepiej powiedz, gdzie byłeś w nocy.
- Wiesz, pełnia nie dała mi spokojnie się wyspać – oznajmił. Nie musiał dodawać więcej, ponieważ przyjaciółka wiedziała o co mu chodzi. Jej jedynej mógł powiedzieć szczerze co go gryzie. Posiadali wobec siebie bezgraniczne zaufanie i nieważne co się działo mogli na sobie polegać. Znali się od najmłodszych lat. Ona jedyna nigdy go nie oceniała, dlatego mógł na nią liczyć w każdej sprawie.
- Mam nadzieje, że spotkasz nieznajomą i rzucisz tą małpę, z którą teraz jesteś.
- Cami – posłał rudej karcące spojrzenie. – To twoja przyjaciółka.
- Była przyjaciółka – podkreśliła. – Leon, wiem, że wcale jej nie kochasz. Ona czuje coś tylko do samej siebie. Widzi czubek własnego nosa. Staraliśmy się, ale jeśli ona nie będzie się chciała zmienić, to my tym bardziej nie sprawimy, że naprawi swoje błędy – westchnęła. – Nie jesteś przy niej szczęśliwy, nie zaprzeczaj bo każdy to widzi. W udawaniu radości jesteś mistrzem.
- Nie mogę jej teraz zostawić. Muszę jakoś pomóc Fran. Nie straciłem jeszcze nadziei, że wróci nasza przyjaciółka.
- Leon, już wystarczająco dużo zrobiliśmy. Musisz być taki uparty? Ona nie chce się zmienić. Nie rozumiem czemu wybrała taką drogę, aby uciec od problemów. Nikt tego nie jest w stanie pojąć. 
- Każdy radzi sobie z problemami tak jak potrafi. Nie mogę tak łatwo się poddać. Nie chce powtórzyć błędu z przeszłości. Przez to, że tak łatwo odpuściliśmy straciliśmy ją na zawsze - westchnął.
- Leon, mieliśmy tylko po dziesięć lat - poklepała go lekko w ramię w celu dodania otuchy. - Byliśmy dziećmi. Skąd mieliśmy wiedzieć jak mamy jej pomóc.
- Możesz mi to tłumaczyć, ale ja będę miał do siebie żal do końca życia. Nie widziałem Violetty siedem lat! Nawet nie mam odwagi, żeby sprawdzić czy wróciła do Beunos Aires - zacisnął mocno pięści .
- Leon... – dziewczyna przerwała i podbiegła do zapłakanej Ludmiły, która właśnie pojawiła się w drzwiach Studia.
Zmartwiony chłopak podszedł do koleżanek i przysłuchiwał się ich rozmowie. Mógł się domyślić, że jedyną osobą, która mogła doprowadzić blondynkę do takiego stanu była Włoszka. Sam już nie wiedział czy uda mu się zmienić, to kim stała się jego dziewczyna. Nie mógł patrzeć jak rani każdego wokół siebie. Wiedział, że takie nastawienie może sprawić, że zostanie w końcu zupełnie sama. A od samotności chyba nie zdołałby jej uchronić nawet on.

~*~

Szatynka utkwiła wzrok w wyblakłej, fioletowej farbie na ścianie. W jej pokoju nic nie zmieniło się odkąd razem z mamą urządzały jego wnętrze. Nie pasował do nowej osobowości nastolatki, ale nie miała ochoty nic zmieniać. Tylko tutaj nie musiała udawać. Angie miała racje, że pod grubą warstwą obojętności istniała dawna cząstka siostrzenicy. Bała się jednak na nowo przywrócić ją do życia. Odwlekała porzucenie maski pod którą ukryta była prawdziwa ona.
Czy strach przed bólem w końcu zwycięży i odmieni dziewczynę nieodwracalnie? Czy może jednak życie obdaruje ją osobą, która pomoże odnaleźć jej odwagę w porzuceniu grania osoby, którą nie była? Tego nie wiedziała, ale w najbliższym czasie miała odnaleźć odpowiedzi na nurtujące pytania.



Witajcie. 
Trochę czasu mnie tutaj nie było. Chyba jakieś pół roku, albo nawet więcej ;) Sama nie wiem czemu postanowiłam w końcu coś tu umieścić. Mam nadzieje, że ktoś to przeczyta. Krótki fragment o Violce, ale nic mi więcej nie przyszło do głowy. Musiałam dać jakąś chwilę sławy innym bohaterom ;) Nie bijcie za zmienienie Fran w potwora ;p 

Ha, ha, ha to teraz pewnie znowu wrócę za 6 miesięcy ;)

Pozdrawiam,

Rachel ;*


sobota, 25 stycznia 2014

Capitulo 3.

„Ludzie tęsknią za całkowitą odmianąa jednocześnie pragnąby wszystko pozostało takie jak dawniej.”

Violetta otworzyła oczy. Niechętnie wstała z łóżka, aby rozpocząć kolejny dzień i ponownie zmagać się z pustką rozdzierającą serce. Wykonała te same czynności co każdego ranka, jakby była zaprogramowanym robotem. Wyszła ze swojego pokoju i to co potem zobaczyła zamurowało ją. Nie była zdolna nawet się poruszyć. W pewnej chwili pomyślała, że ma jakieś przywidzenia. Ujrzała swoją ciotkę, która spokojnie rozmawiała z ojcem. Powoli zeszła po schodach, a oczy Angie skierowały się w stronę dziewczyny. Szybko zerwała się z miejsca i porwała siostrzenice w swoje objęcia.
- Violu. Tak bardzo tęskniłam! – W oczach Angeles zalśniły łzy szczęścia.
- Co ty tu robisz? – zapytała Violetta. Nie podzielała szczęścia cioci, wyrwała się z uścisku i posłała w jej stronę gniewne spojrzenie. – Zostawiłaś mnie, poddałaś się, opuściłaś kiedy najbardziej cię potrzebowałam – rzucała oskarżenia w kierunku kobiety.
- Przecież wiesz, że nie miałam wyboru. Twój ojciec chciał dla ciebie jak najlepiej więc myślał, że odsunięcie mnie i babci będzie najlepszą decyzją. Szukał sposobu, aby złagodzić twój ból.
- Mój ojciec jest idiotą – szatynka tym razem spojrzała w jego stronę. Zobaczyła jaki sprawiła mu ból tymi słowami. Mężczyzna wstał i bez słowa opuścił salon.
- Nie powinnaś go tak traktować. On cię kocha. Popełnił błąd, ale komu się one nie zdarzają? To część naszego życia. Nie zawsze wybieramy właściwe decyzje. Uczymy się na tych błędnych i wyciągamy z nich cenne lekcje. Każdy zasługuje na drugą szanse oraz wybaczenie, więc Violu nie traktuj go tak. German chce żebyś była znowu szczęśliwa. Widzi jak bardzo cierpisz. Kochanie, nie musisz przybierać maski i kryć za nią prawdziwej siebie.
- Może to właśnie jestem prawdziwa ja? Nie mam zamiaru się zmieniać i nie chcę poprawiać swoich kontaktów z tatą. Nie potrzebuje ciebie ani jego. Nie potrzebuje nikogo. Skończyłaś swoją poetycką przemowę? - zapytała mrużąc gniewnie oczy.
- Znam Cię Violetto. Dostrzegam to, że wcale tak nie uważasz. Boisz się, że jeśli przywrócisz do swojego życia wszystko co przypomina ci o mamie, będzie jeszcze gorzej. Mylisz się. Jeśli będziesz podążać swoimi marzeniami i ponownie otworzysz swoje serce na muzykę, będziesz czuła jej obecność. Chce, abyś w końcu to dostrzegła, więc jutro zabieram cię ze sobą w pewne cudowne miejsce.
- Co jeśli nie będę chciała tam iść?
- Wtedy już nie będę taka miła i zabiorę Cię siłą. – Kobieta uśmiechnęła się i uściskała szatynkę. – Jesteś uparta zupełnie jak twój ojciec. Do zobaczenia jutro.
- Do zobaczenia – wyszeptała.
Violetta nie wiedziała czy ma się bać bo nie miała pojęcia co takiego wymyśliła Angie, ale mimo wszystko ufała jej. Za wszelką cenę chciała wszystkich od siebie odepchnąć, ale w głębi serca wiedziała, że potrzebuje bliskich. Działała i mówiła wszystko wbrew sobie, ponieważ dążyła do tego, aby wybudować wokół siebie mur, który oddzieliłby ją od smutku. Teraz jednak po tym wszystkim co usłyszała od cioci, zastanawiała się czy byłoby to w jakiś sposób w ogóle wykonalne. Rozmyślania dziewczyny przerwał dźwięk telefonu. Spojrzała na wyświetlacz i zobaczyła imię swojego chłopaka. Po dłuższym wahaniu postanowiła odebrać, chociaż nie miała zbyt wielkiej ochoty na rozmowę z nim.
- Słucham?
- Ej, mała gdzie jesteś? Nie było cię wczoraj na imprezie i musiałem szukać innej partnerki do tańca.
- Ile razy mam ci mówić, żebyś nie dzwonił do mnie jeśli nie jesteś jeszcze do końca trzeźwy? – zapytała zirytowana i przerwała połączenie. W swoich myślach zadała sobie pytanie, dlaczego w ogóle jest z Diego? Takie telefony zdarzały się kilka razy w tygodniu. Nie wiedziała po co jest mu potrzebna. Zawsze chwalił się nowo poznanymi dziewczynami. Jedyną rzeczą, która ich łączyła to ucieczka. Oboje chcieli uciec od problemów i smutku. Chłopak radził sobie gorzej, ale na dno pociągał ze sobą również ją. Uważała, że jeśli łączyło by ją z nim prawdziwe uczucie, ich wzajemna miłość sprawiłaby, że życie stawałoby się lepszym. Czuła w sobie wiele sprzeczności. Każda myśl biła się ze sobą tworząc chaos.

niedziela, 19 stycznia 2014

Capitulo 2.

„Zawsze trzeba wiedzieć, kiedy kończy się jakiś etap w życiu. Jeśli uparcie chcemy w nim trwać dłużej niż to konieczne, tracimy radość i sens tego, co przed nami.”



Szatynka starła łzy ze swoich policzków i podniosła się z ławki. Powolnym krokiem udała się do swojego domu. Wcale jej się tam nie spieszyło, ponieważ szykowała się kolejna kłótnia z ojcem. Była pewna, że znowu nie dojdą do porozumienia. Ich więź została zerwana już dawno temu. Violetta oddaliła się od niego i nic nie wskazywało na to, żeby ich relacje się poprawiły. Ona wciąż była głucha na jego słowa. Nie dostrzegała tego, że chce dla niej jak najlepiej. Czuła jak ból pochłania całą jej duszę, ale nie chciała pomocy taty. Chciała samodzielnie się z tym uporać chociaż wiedziała, że metody, które stosowała w tym celu nie były najlepsze. Kiedy dotarła pod furtkę swojego domu, dostrzegła w oknach palące się światła. Tak jak myślała, German czekał na powrót córki. Wzięła głęboki wdech, aby przygotować się na kolejne kazanie i weszła do środka.- Violetta! – Krzyknął jej ojciec i poderwał się z kanapy. – Co ty sobie wyobrażasz?! Nie możesz wychodzić z domu kiedy Ci się podoba! Masz słuchać tego co mam do powiedzenia. – Dodał już spokojniej i podszedł do córki. – Violu, ja naprawdę już nie wiem co mam z Tobą zrobić. Nie wiem co się stało z moją córeczką, ale wierzę, że gdzieś tam w środku wciąż jesteś tą samą osobą. Mi także brakuje twojej matki. Posłuchaj, życie musi toczyć się dalej. Ona nie chciałaby, żebyś porzucała swoje pasje. Proszę, pozwól mi sobie pomóc. Kiedy tata dziewczyny skończył mówić, wciąż nie wiedziała co ma mu powiedzieć. Chciała się do niego przytulić, poczuć tak jak dawniej. Jednak ten drugi głos w głowie szatynki, który z dnia na dzień przejmował nad nią coraz większą kontrolę, kazał jej zignorować słowa rodzica. - Nie potrzebuje Twojej pomocy. Skąd wiesz czego chciałaby dla mnie mama? Nie ma jej tutaj, a Ty nie masz pojęcia, co by zrobiła na Twoim miejscu. – Popatrzyła na smutną twarz ojca  i udała się do swojego pokoju. - Mylisz się Violu, ona na zawsze pozostanie w naszych sercach. Jeszcze nie skończyłem z Tobą rozmawiać. - Ale ja skończyłam - powiedziała i trzasnęła drzwiami. Dziewczyna rzuciła się na łóżko, a oczy utkwiła w ścianie. Co czuła? Czuła pustkę w środku, która z dnia na dzień robiła się coraz większa. Jedyne co trzymało ją przy życiu, to mała iskierka nadziei, która gdzieś w głębi jej duszy wciąż istniała. Wiedziała, że zagubiła się i zboczyła z właściwej drogi życia. Marzyła, aby w jej egzystencji zjawił się ktoś, kto pomoże w cudowny sposób odnaleźć ją na nowo. Violetta pozostawiła myśli i odpłynęła w upragniony sen, w którym wszystko wydawało się proste.

~*~


German bezsilnie opadł na kanapę, ukrył twarz w dłoniach i głęboko westchnął. - Mario, nie wiem co mam robić. Gdybyś tu była... Na pewno wiedziałbyś co należy uczynić – wyszeptał zrozpaczony. Mężczyzna obwiniał się o to co stało się z jego ukochaną córką. Uważał, że poświęcał jej zbyt mało czasu, aby mogła sobie poradzić z utratą matki. Jemu także było trudno, wiedział jednak, że życie musi toczyć się dalej, a jego żona nie chciałaby, żeby tkwiło w miejscu, pozbawione jakichkolwiek kolorów. Ona zawsze mówiła o tym, aby z każdego dnia czerpać jak najwięcej, ponieważ nikt nie może przewidzieć tego, że będzie on jego ostatnim. Ludzie nie mają wpływu na to kiedy ich istnienie się zakończy. German codziennie myślał o małżonce. Zawsze widział piękny uśmiech, który zdobił jej twarz każdego dnia. Była niczym słowik, rozśpiewana oraz pełna życia. Los był jednak okrutny dla niego i Violetty. Zadecydował o tym, że dopóki będą kroczyć po ziemi już nigdy nie usłyszą jej barwnego głosu, przepełniającego cały dom radością. Wierzył, że kiedyś, po swojej śmierci dostanie nagrodę i ponownie zobaczy miłość swojego życia. Musiał zrobić coś, aby w córce odrodziła się pasja do muzyki oraz szczęście. Kiedyś gdy Violetta była jeszcze uśmiechnięta, bardzo przypominała mu Marie. Chciał zrobić coś, żeby odzyskała radość życia. Nie mógł jednak uczynić tego w pojedynkę. Potrzebował pomocy i wiedział już do kogo musi się zwrócić. Miał nadzieje, że Angie mu pomoże, pomimo tego co narobił. Teraz bardzo dobrze widział, że zrobił źle odsuwając córkę od rodziny żony. Może gdyby miała kontakt ze swoją ciocią oraz babcią byłaby wciąż tą samą osobą. Wziął do ręki telefon i wybrał właściwy numer. -  Angeles? Zanim odłożysz słuchawkę, proszę wysłuchaj mnie. Chodzi o Violette...


Ostatnio jakoś weny brak i bardzo mało czasu miałam. To dlatego tak długo nie było nic nowego.
Pozdrawiam,

Rachel ;*

sobota, 4 stycznia 2014

Capitulo 1.

„Nie poddawaj się rozpaczy. Życie nie jest lepsze ani gorsze od naszych marzeń, jest tylko zupełnie inne.”




Violetta usiadła na ławce. Nie zorientowała się, gdzie poniosły ją nogi. Popatrzyła na plac zabaw, w którym się znalazła. Chociaż wspomnienia blakły bo z całych sił chciała wyrzucić je ze swojej pamięci, to nie mogła od nich uciec, a może tak naprawdę wcale nie chciała? Kiedy była mała każdego popołudnia wraz z mamą przychodziła tutaj i spędzała czas z rówieśnikami. Czasami pragnęła niemożliwego, aby czas mógł się cofnąć i zatrzymać ją w beztroskim dzieciństwie. Tamten świat był prosty, pozbawiony zmartwień i smutków. Żyła w błogiej nieświadomości jak ciężkie może być życie oraz walka przez wyboistą ścieżkę, którą trzeba podejmować w celu odnalezienia swojego szczęścia. Kiedyś chciała dorosnąć, ale nie wiedziała na co się pisze. Dzieciństwo było czasem kiedy wierzyło się, że marzenia się spełniają. Książę na białym koniu, szczęśliwe zakończenia tak jak w bajce. Każdego dnia żyło się nadzieją, że to wszystko stanie się prawdą. Szatynka potrząsnęła głową. Wiedziała, że tamten czas już nie wróci i powinna zmierzyć się z otaczającą ją rzeczywistością, ale brakowało jej siły. Miała dość walki. Spojrzała na kołyszące się na wietrze huśtawki, które przywołały w myślach niewyraźne wspomnienia. 
- Kiedy będziemy już duże założymy zespół, zdobędziemy sławę i pieniądze – zaśmiała się ruda dziewczynka. 
- Tak! – klasnęła w dłonie włoszka. – Wtedy mogłybyśmy kupić sobie wszystko, a mama już nie zabroni mi zjeść batonika przed obiadem bo przecież będę sławna – uśmiechnęła się łobuzersko. – Viola, co się stało? – spojrzała na przygnębioną przyjaciółkę. 
- Fran, Cami ja chyba nie przydam wam się w tym zespole. Nie mam wystarczająco talentu i boje się występować przy kimś obcym – powiedziała spuszczając głowę. Przyjaciółki od razu znalazły się przy koleżance. 
- Violu masz cuuudownyy głos, nie przejmuj się masz nas. Razem możemy wszystko, prawda? Jesteśmy jak trzy muszkieterki – odparła dumnie Fran. 
- A to nie byli muszkieterowie? Zresztą nie ważne. Jedna za wszystkie, wszystkie za jedną! – Wykrzyknęła Camila i wystawiła dłoń. Następnie wszystkie położyły swoje dłonie, chórem powtórzyły słowa rudej. Violetta dzięki nim już się nie martwiła, posłała koleżankom szeroki uśmiech i pomyślała, że ma szczęście mając je przy sobie. 

Panienka Castillo pokręciła głową, aby odgonić przeszłość przy której uczucia do niej powracały. Na ustach dziewczyny wykwitł uśmiech, którego jak najprędzej się pozbyła. Nie wiedziała gdzie są dawne przyjaciółki. Odepchnęła je od siebie po śmierci mamy. Była trochę ciekawa czy spełniły swoje marzenia i dostały się do Studio 21, gdzie od najmłodszych lat chciały się znaleźć, aby pielęgnować muzyczny talent. Gdyby życie ułożyło Violettcie inny scenariusz prawdopodobnie to tam znajdowałaby się dzisiaj. Co się z nią tymczasem działo? Stawała się wrakiem człowieka i w żaden sposób nie potrafiła tego zatrzymać. Szatynka spojrzała w jasno świecący księżyc, stwierdziła, że jest wyjątkowo piękny. Dzisiejszej nocy działo się z nią coś dziwnego. Pozwoliła sobie, aby od dawna nagromadzone łzy w końcu popłynęły po jej policzkach. Nie chciała czuć. Była pewna, że smutek przekształci się w złość, którą wyładuje na swoim tacie. Szatynka zaczęła szlochać, a z ust popłynęły słowa kołysanki, którą mama śpiewała zawsze gdy było jej źle.

~*~


Leon dzisiejszej nocy nie mógł zmrużyć oka. Przekręcał się z boku na bok, aż w końcu pełen irytacji postanowił się przejść. Nie był fanem nocnych spacerów, ale nie wiedział co ze sobą zrobić. Zastanawiał się co mogło być przyczyną jego problemów z zaśnięciem, może to pełnia  tak na niego działała? Obrzucił niebo wściekłym spojrzeniem. W głębi duszy jednak wiedział co mogło być powodem. Sen, który nawiedzał go w takie noce. Wiedział, że to głupie więc nie chciał ponownie zobaczyć tej tajemniczej dziewczyny, skąpanej w świetle księżyca. Jej cudowny głos przyzywał go niczym syreni śpiew. Dziwnie się czuł ponieważ był pewny, że nie była to jego dziewczyna. Mimo tego, że relacje między nimi nie były najlepsze to nie chciał myśleć o kimś innym, nawet jeśli nieznajoma to wytwór jego wyobraźni. Szedł przez park zostawiając swoje rozmyślania. W pewnym momencie zatrzymał się jak sparaliżowany i usłyszał ten niesamowity głos. Podniósł wzrok i ujrzał Ją. Przetarł oczy bo już sam nie wiedział, czy to jawa czy sen. Wydawało mu się, że to jednak rzeczywistość, ale nie mógł uwierzyć, że tajemnicza nieznajoma naprawdę istnieje. Próbował dostrzec jej twarz, ale widział tylko policzki, a na nich błyszczące się łzy. Jakaś niezrozumiała siła ciągnęła go w kierunku dziewczyny. Na szczęście w porę uświadomił sobie co robi. Zatrzymał się i odwrócił w przeciwnym kierunku. Chciał pocieszyć nieznajomą, ale uznała by go pewnie za wariata, gdyby powiedział, że zna ją ze swoich snów. Mogłaby też pomyśleć, że to jego kiepski patent na podryw. Mimo tego wszystkiego poczuł się dziwnie szczęśliwy wiedząc, że ona jednak istnieje i nie jest jedynie marzeniem sennym. Odszedł, aby nie zrobić nic głupiego. Był pewny, że nie uda mu się już zasnąć tej nocy bo będzie myślał o tajemniczej dziewczynie.


Nie wyszedł tak długi jak bym chciała, ale coś udało mi się napisać. Tak się zastanawiam czy to nie wyszło jakieś takie dziwne? ;p Nie kontroluje tego co rodzi się w tej mojej nieogarniętej głowie ;) Dziękuje za pierwsze komentarze od Andżeli Verdas i Ally ;* W następnych rozdziałach postaram się napisać coś o innych bohaterach.
Pozdrawiam,

Rachel ;*



środa, 1 stycznia 2014

Prólogo

"Serce obawia się cierpień. Powiedz mu, że strach przed cierpieniem jest straszniejszy niż samo cierpienie. I że żadne serce nie cierpiało nigdy, gdy sięgało po swoje marzenia"



Nasze życie nie jest usłane różami. Stawia przed nami przeszkody, którym musimy stawić czoło. Nastoletnia Violetta pomimo młodego wieku, musiała wciąż walczyć o swoje szczęście, lecz napotykając przeszkody w końcu się poddała. Poniosła klęskę tracąc wiarę w lepsze jutro.

Młoda Castillo trzasnęła drzwiami i wyszła w ciemną noc. Zignorowała głos ojca znikając w ciemności wieczoru. Załamany German już sam nie wiedział jak dotrzeć do córki, która wcale nie chciała go słuchać.
Violetta biegła przed siebie. Chociaż była już późna pora, nie bała się. Lubiła ciemność. Czerń odzwierciedlała, to co działo się w jej wnętrzu oraz życiu. Świat dziewczyny opuściły kolory już dawno temu. Każdy dzień spowity był szarością i cierpieniem. Nie wiedziała dlaczego dostała od losu istnienie w ciemności, a w zamian żadnego źródła światła, które rozświetliłoby go chociaż odrobinę. To kim stała się szatynka - to nie była prawdziwa ona. Starała się jak najbardziej nie być sobą i to ją gubiło jeszcze bardziej. Zbudowany mur spowodował, że Violetta wszelkie głębsze uczucia ukryła w najdalszych zakamarkach serca. Coraz lepiej wychodziło jej nie czuć zupełnie nic. Bała się dopuścić tą dawną cząstkę siebie. Nie chciała cierpieć jeszcze bardziej, ponieważ wszystko to co kiedyś kochała przypominało o osobie, którą straciła już na zawsze. Zmiana jaka zaszła w egzystencji szatynki spowodowana była śmiercią Marii - matki dziewczyny. Pani Castillo wraz ze swoim odejściem zabrała także szczęście córki. Violetta po jej śmierci zamknęła się w sobie i już nigdy nie była tą samą dziewczyną, pełną życia i pasji do muzyki. 
Violetta sięgnęła do kieszeni swojej skórzanej kurtki, wyjęła z niej zapalniczkę i papierosa. To było złe. Wiedziała, że nie powinna tego robić, lecz rozpaczliwie szukała sposobu, aby pustka w sercu zniknęła. Zagubiła się. Zboczyła z właściwej ścieżki po której powinna kroczyć przez życie, nie potrafiła jej ponownie odszukać. Z istnienia Violetty zniknęły wszystkie wartości, które najbardziej liczą się w życiu. Nie miała prawdziwych przyjaciół. Tym którym na niej zależało odtrąciła. A miłość? To uczucie było dla niej obce. Miała chłopaka, ale tak naprawdę nic do niego nie czuła. Diego rozglądał się za innymi dziewczynami, ale ona nie zwracała na to uwagi. Sama nie wiedziała dlaczego z nim jest. Może dlatego, że chciała poznać siłę prawdziwej miłości? Pragnęła, aby zagościła w jej życiu i przyniosła ukojenie w cierpieniu. Zagoiła ranę w sercu o której tak boleśnie pragnęła zapomnieć. Przy chłopaku nie czuła nic wyjątkowego, staczała się na dno coraz bardziej. Wszystkie nadzieje odeszły, a ona była coraz pewniejsza, że już nic nie zdoła odmienić jej życia.


I jak wrażenia? Nie wiem czy ktoś będzie chciał to czytać, ale mam nadzieje, że jednak ktoś się znajdzie ;) Czekam na wasze opinie bo nie wiem czy będzie sens kontynuować pisanie. Gdybym jednak pisała dalej to zdradzę, że będą wątki także innych bohaterów,
Pozdrawiam,

Rachel ;*

Hola



Witam wszystkich ;)

Nie będę się tutaj rozpisywać. Rozważałam wszystkie za i przeciw, ale postanowiłam spróbować. Mam wielką nadzieje, że kogoś zaciekawi moje opowiadanie i ktoś zechce je przeczytać

Zapraszam do czytania :*