niedziela, 23 sierpnia 2015

Capitulo 11

 Nigdy nie jest aż tak źle 
Posłuchaj kogoś, kto był tam, gdzie ty 
Leżysz na ziemi 
Niepewny 
Czy dasz radę to znieść
Nickelback - Lullaby


 Odwróciła tabliczkę na drzwiach tak, aby na zewnątrz, widoczny był duży napis : Otwarte. Ogarnęła wzrokiem całą kawiarnię, upewniając się, że jest gotowa na przyjęcie klientów. Chociaż musiała wstawać bardzo wcześnie, to i tak lubiła być tutaj o poranku. Była szczęśliwa, mogąc obdarowywać klientów swoim uśmiechem na dobry początek dnia. Do tego jeszcze świeża kawa. Idealne rozpoczęcie dnia. Nie wszystkich ludzi darzyła sympatią, co to, to nie. Bywali tacy, którym miała ochotę napluć do gorącego napoju. Naburmuszeni faceci, w garniakach. Tacy byli najgorsi. Zawsze ją pośpieszali lecz ona zawzięcie, nie dała ponieść się złości. Pracowała już tutaj dwa miesiące i myśl, że w końcu przyjdzie czas, żeby się pożegnać trochę ją smuciła. Zadecydowała starać się, żeby pogodzić prace z podjętymi studiami. Miała jeszcze trochę czasu na ostateczną decyzje. Wygładziła swój czarny fartuszek, z logiem kawiarni i chwyciła, w ręce notatnik oraz długopis. W pomieszczeniu było coraz więcej klientów, więc wzięła się do pracy. Zwinnie przemieszczała się między stolikami i przyjmowała zamówienia. Z rytmu wybił ją głos koleżanki, z pracy – Milagros. Była nieco starsza od niej, ale umiały się dogadać. Lubiły czasem sobie poplotkować – jak każde kobiety.
- Fran! – zawołała.
Nie chciała przerywać przyjmowania zamówień bo to mogło nieco spowolnić, ich realizacje. Nie lubiła, kiedy ktoś musiał czekać, za długo. Ale nie mogła, także zignorować blondynki. To mogło być coś ważnego. Podeszła do lady i spojrzała pytająco na dziewczynę.
- Nie chciałam ci przerywać, ale popatrz, kto tam jest – poruszyła zabawnie brwiami. Wskazała dyskretnie palcem, w którą stronę Włoszka, powinna spojrzeć.
Francesca, obróciła się we wskazanym kierunku, nie wiedząc, o co może chodzić. Królowa Elżbieta, na pewno, nie miała być dzisiejszym gościem. Kiedy zobaczyła przy jednym ze stolików, Federico… Miała ochotę pisnąć. Nawet nie robiła sobie złudnych nadziei, że on jeszcze kiedykolwiek się tutaj pojawi. Oczywiście, przychodził tutaj ostatnio codziennie, ale była osobą, twardo stąpającą po ziemi. Starała się za bardzo nie ponosić, złudnymi nadziejami. Zastygła, w bezruchu i popatrzyła tępo na Milagros.
- Dziewczyno, idź tam do niego. Założę się, że to na ciebie czeka. Widziałam jak zbył Carlosa, mówiąc, że jeszcze nie wie, na co ma ochotę. Ty dobrze wiesz, co by przekąsił – zachichotała – Poza tym, on zawsze zamawia, to samo – uniosła brew do góry. Poruszyła oczami, wskazując na Włocha.
Kruczoczarna, wzięła głęboki oddech, przywołując w myślach ostatnią rozmowę, z Violettą. Marzyła o spotkaniu z nim poza kawiarnią. Obiecała sobie, że jeśli on tego nie zaproponuje, przejmie inicjatywę. Raz lamie śmierć – powiedziała sobie. Nie była pewna czy to, tak się mówi. Ale to nie było, teraz ważne. Poprawiła włosy, które były niedbale związane, w kucyka. Na ustach pojawił się jej najpiękniejszy, uśmiech. Kroczyła, z gracją do Federico. Nawet nie zdążyła mrugnąć, a była już przy właściwym stoliku.
- Dzień dobry – powiedziała, wesoło – To, co zawsze, dla Pana? – starała się być poważna, by nadać głosowi oficjalny ton. Jednak w końcowym efekcie, słabo to wyszło. Wystarczyło, żeby na nią spojrzał, a w brzuchu szalało stado motyli, chcących wydostać się na zewnątrz. Zbyt silnie na nią działał, więc odrzucenie, z jego strony – które również musiała brać pod uwagę, byłoby bardzo bolesne.
- Tak, poproszę. Chociaż nawet nie wiesz jak byłoby mi miło, gdybyś mogła wypić kawę... Razem ze mną – posłał dziewczynie, uroczy uśmiech.
- Jedna kawa, latte macchiato – zapisywała, jednocześnie wymawiając. Gdy dotarły do Francesci, wypowiedziane przed chwilą słowa, chłopaka… Oderwała oczy znad kartki. Zastanawiając się przez chwilę, czy może, czegoś nie dosłyszała . On wpatrywał się w nią,  oczekując odpowiedzi.
- Czy ty zapraszasz mnie… Na, na sspotkanie? – wypowiedziała, z trudem. Przez usta Włoszki, nie chciało przejść słowo – randka. Czy to nie byłoby, zbyt piękne, jeżeli oto właśnie mu chodziło?
- Właściwie, to chciałem, zaprosić cię na rankę – oznajmił, śmiało - Ale oczywiście, jeśli nie chcesz... To zrozumiem – dopowiedział, już nieco przygaszony, milczeniem ciemnowłosej.
- Nie! – krzyknęła, zbyt głośno. Czuła na sobie wzrok, zaskoczonych klientów. Miała ochotę zapaść się pod ziemię – To znaczy… Bardzo chętnie spędziłabym, z Tobą czas – wbiła wzrok, w podłogę. Skarciła siebie w myślach bo zbyt szybko, zdążyła skompromitować się przed Federico.
Chłopak wstał i podszedł bliżej, zawstydzonej dziewczyny. Dotknął wargami, zaczerwienionego policzka, Francesci.
- W takim razie, bardzo się cieszę. Co powiesz na piątek, o dziewiętnastej?
- Ppiątek? Piątek jest super – powiedziała, nadal oszołomiona, gestem chłopaka.
- Świetnie. Czyli jesteśmy umówieni? – uniósł kąciki ust, ku górze.
- Jesteśmy umówieni – powtórzyła, nadal będąc, jakby w transie – Czekaj, a co z kawą?
- Może kiedy indziej. Ona była tylko wymówką, żeby móc cię widywać – mrugnął do niej. Ujawnił prawdziwy powód swoich, częstych wizyt.
Federico, pożegnał się jeszcze i wyszedł, z kawiarni. Pozostawił ją, w kompletnym osłupieniu. Okazało się, że Violetta, miała racje. Przychodził nie po kawę lecz specjalnie dla niej. Bardzo jej się podobał, więc liczyła na to, że może oboje się zakochają. Nie zważała na ludzi wokoło, podskoczyła do góry, ciesząc się jak głupia. Oczywiście, to nie mogło ujść uwadze szefa. Po dostaniu nagany, postanowiła wrócić do pracy.



 Po kilkunastominutowym biegu, wreszcie mogła spokojnie, nabrać powietrza w płuca. Pochyliła nisko głowę i położyła ręce na kolanach. Starała się wyrównać oddech. Jej przyjaciółka przez telefon brzmiała, jakby straciła rozum. Śmiała się, wzdychała i piszczała. Kompletnie nie rozumiała, co usiłuje przekazać, w ten sposób. Przejęła się dziwnym stanem, Włoszki, więc przybiegła, jak najszybciej mogła. Trochę obawiała się, co może zastać za drzwiami, pokoju dziewczyny. Kiedy oddech wrócił do prawidłowego rytmu, weszła do pomieszczenia. Gdy ujrzała skaczącą po łóżku, przyjaciółkę... Zdumiała się jeszcze bardziej. Może ona coś brała?
- Fran! – krzyknęła, chcąc doprowadzić ją do porządku. Zachowywała się jak dziecko, po zbyt dużej dawce, słodyczy. Włoszka, zeskoczyła z łóżka. Podbiegła do Violetty i chwyciła ją za dłonie. Zaczęła podskakiwać, w miejscu, zachęcając szatynkę, aby poszła w jej ślady – Fran – powtórzyła. Zrobiła kilka kroków, w bok, by oddalić się od pobudzonej koleżanki.
- Zaprosił mnie na randkę! – wykrzyczała, szczęśliwa. Zdyszana, w końcu przestała skakać jak kangur. Opadła na łóżko i wlepiła rozmarzone oczy, w sufit.
- Jeju. Nie można było tak, od razu? – spytała, Castillo. Odetchnęła, z ulgą. Jeszcze trochę, a zaczęłaby myśleć, że trzeba dzwonić, po lekarza. Zaśmiała się pod nosem, z własnego stwierdzenia. Jej przyjaciółka, była wariatką. Ale to jedna z cech, które ceniła w niej sobie najbardziej – radość, którą potrafiła czerpać, z życia.
- Marzenia się jednak spełniają – westchnęła, z zachwytem. Uniosła się do pozycji siedzącej, zorientowawszy, co się z nią działo. Nic nie mogła poradzić. Była zbyt szczęśliwa, żeby trzymać wszystkie te emocje, w środku.
- Dobrze. Widzę, że już trochę się uspokoiłaś. Tak, więc opowiadaj, jak cię zaprosił?
Widząc, tak szczęśliwą przyjaciółkę, również się radowała. W życiu Francesci, w końcu pojawił się ktoś, kto zdążył - w dość krótkim czasie, zawojować jej serce. Miała nadzieje, że przy boku Federico, poczuje czym jest prawdziwa miłość. Jakiś irytujący głosik w głowie szatynki, podszeptywał złośliwie, że ona nigdy nie będzie równie szczęśliwa. Może w głębi duszy, trochę zazdrościła przyjaciółce. Ale nadal zostawał jakiś cień nadziei, że przy kimś będzie czuła podobne emocje. Zostawiła swoje myśli i wsłuchała się w opowieść ciemnowłosej.



W towarzystwie Cauviglii, czas zawsze płynął, zbyt szybko. Gdyby mogła, zostałaby u niej dłużej. Jednak gdy wychodziła z domu bez uprzedzenia, Angie zawsze prawiła jej kazania, kiedy wracała. Była gotowa zawiadomić wszystkie służby specjalnie, byleby Violetta wróciła do domu, cała i zdrowa. Zachowanie matki, było, aż nadto opiekuńcze. Kiedy tak, o tym myślała… To wszyscy obchodzili się z nią jak z jajkiem. Jedynie przy Francesce i Leonie, czuła się swobodnie. Leonie? – spytała samą siebie. Miała dość duszenia tego w sobie. Musiała przyjąć do wiadomości, że przy szatynie, czuje się dobrze. Dość tego Violetto. Zaczynasz go lubić – powiedziała sobie w myślach, uświadamiając przy tym jaka była prawda. Był kiedyś wrogiem, ale ich znajomość, rozpoczęła się na nowo. Była szansa, że nie będzie tego, żałowała, pora na zmiany... Jako pierwszy cel na swojej liście, obrała sobie, dojście do porozumienia, z Angie i Gustavo.
Violetta, wygrzebała z kieszeni kurtki klucze do domu. Ostrożnie przekręciła zamek, aby wejść jak najciszej. Starała się, żeby drzwi nie wydały z siebie, nawet najmniejszego skrzypnięcia. Kiedy była już w środku, ogarnął ją smutek. Ten dom, już dawno nie widział rodzinnego ciepła. Jedynie czego był świadkiem, to ciągłych kłótni. Myślała, że zastanie niczym nie zakłóconą ciszę, ale z salonu, dobiegały do niej przyciszone głosy Angie i… Jakiegoś mężczyzny? Tak przynajmniej jej się wydawało. Postanowiła to sprawdzić bo rozmowa mamy szatynki, z jakimś mężczyzną, wydawała się dziwna... I to jeszcze, o tak, dość późnej porze. Stawiała kroki, z rozwagą tak, aby pozostać niezauważoną. Przylgnęła plecami do ściany i odważyła, zajrzeć do pomieszczenia. Nie mogła uwierzyć, w to co zobaczyła. Znowu czuła się bezsilnie. Wszystko układało się tak, jak nie powinno. Została zdradzona… Kolejny cios, który zadało życie. Co miała zrobić? Odejść i zamknąć w pokoju, dławiąc łzami? Czy wyjść zza ściany i przekazać jak bardzo ich nienawidzi? Chcieli dyktować jak ma żyć, a sami popełniali błędy. Ich największym błędem było to, że nic nie powiedzieli Violettcie. Dziewczyna, gorączkowo mrugała. Chciała wyrzucić obraz, obściskującej się w salonie, dwójki ludzi. Nic jednak nie pomagało. Było jej niedobrze. Już nigdy nie pozbędzie się momentu, w którym zobaczyła jak Angie, całuje Gustavo. Ona przecież była żoną, zmarłego ojca, szatynki. Gustavo, z kolei był jego bratem. Jak mogli zakochać się w sobie? Czy jako jedyna pamiętała, o Germanie? W tej chwili nie chciała słuchać, żadnych usprawiedliwień.
- Nie mogę uwierzyć – wydusiła. Przerwała ich odrażające obściskiwanie. Weszła do pomieszczenia i patrzyła wzrokiem, pełnym złości, na ich przestraszone miny – Nienawidzę was! – wykrzyczała, starając się hamować łzy. Zignorowała, głos zrozpaczonej matki, po prostu wybiegła. Nie miała ochoty, tam więcej wracać.



Dam, dam, dam. Zaskoczeni ostatnim fragmentem? :D Kto podejrzewał, że między mamą, a wujaszkiem Violetty, coś się dzieje? xD Piszę mi się coraz gorzej i dlatego są coraz słabsze rozdziały. Ale staram się, żeby dokończyć ten dramat. Jeszcze jakieś 10 rozdziałów – łącznie z tym i na tym będzie, chyba koniec. Mam zaległości, wiem. Postaram się w końcu napisać, komentarze na waszych blogach. Ale muszę przyznać, że do blogspota czuje coraz większą niechęć : ( Dlaczego? Nie wiem. Może mi przejdzie. A! Ostatnio proszono mnie, o zajmowanie miejsc pod rozdziałami. Rzadko to robię, ale jeżeli komuś na tym zależy, to niech napisze mi pod tym rozdziałem, że nadal tutaj jest i chce, żebym mu zajmowała :D Jeżeli dostanę taką prośbę, pod następnym postem, obiecuje ją zrealizować? xD Heh, dobra kończę :D





piątek, 14 sierpnia 2015

Capitulo 10

Spójrz w niebo 
Spróbuj to zmienić 
Pomyśl czego chcesz 
I biegnij tego szukać 

Violetta - Veo Veo


W jej głowie rozbrzmiewały dwa głosy. Jeden kategorycznie zabraniał, aby iść z Leonem na spacer. Drugi z kolei, aż prosił, żeby odpowiedziała, twierdząco na jego propozycje. To była walka, z samą sobą. Bała się, że ponownie ją zrani. Ale perspektywa szczerej rozmowy, wydawała się jak najbardziej, zachęcająca. Nie powinna czuć się tak, jakby mogła mu zaufać. Jednak pomimo wszystkiego, on był jej coraz bliższy. Chciała poznać myśli Meksykanina, żeby dowiedzieć się, że rzeczywiście się zmienił. Nawet nie zauważyła, że nadgarstek, nadal tkwi w uścisku szatyna. Z przestrachem, delikatnie wyswobodziła, swoją rękę.
- Chyba, mam jeszcze trochę, czasu – przełknęła, głośno ślinę. Tylko, żeby nie żałowała, podjętej decyzji. Miała ochotę potrząsnąć chłopakiem i wyciągnąć z niego odpowiedzi, na nurtujące pytania, które powstrzymywały ją, od zawarcia przyjacielskich relacji, z Verdasem.
- Mam przyjąć to, jako odpowiedź, twierdzącą? – zapytał. Chciał mieć pewność, ponieważ dziewczyna, nie określiła się słowem : tak czy nie. Ona była nieprzewidywalną osobą, której nie sposób było przejrzeć, na wylot. Potrafiła go zaskoczyć, więc nie mógł cieszyć się przedwcześnie.
- To znaczy tak. Zgadzam się – uśmiechnęła się blado. Mogła potrzymać Leona dłużej w niepewności, ale nie zasłużył sobie. Dziwne było to, że jeszcze nie uciekł. Miała zmienne humory i czasem stawała się nie do wytrzymania. Jak biedna, Francesca tyle z nią wytrzymywała?
- Naprawdę? To wspaniale! Bardzo się cieszę – oznajmił, szczęśliwy. Chciał, aż podskoczyć do góry, z radości. To byłoby bardziej dziewczyńskie zachowanie, a on chyba za dużo ostatnio spędzał czasu, z Larą. Opanował swoją euforię i uniósł kąciki ust ku górze – Wiem, gdzie możemy pójść.
- Dobrze, a więc prowadź, przewodniku. – Przez moment się wahała. Odrzuciła niedorzeczne wymysły, typu : co jeżeli Leon jest seryjnym mordercą, a ja, tak po prostu, godzę się na wspólną wędrówkę, która będzie moją ostatnią?
- To niedaleko. Mam nadzieje, że ci się tam spodoba.



 Kiedy, w końcu się zatrzymali, po kilkunastu minutach drogi. Violetta, oniemiała z wrażenia. Słowo, pięknie, nie oddawało w pełni rozpościerającego się przed nią widoku. Tyle razy była w tym parku, lecz nigdy nie poświęciła dłuższej chwili, aby poznać jego urokliwe miejsca. Teraz miała przed sobą, zachodzące słońce, którego ostatnie promienie zatapiały się, w głębi jeziora. Rzadko o tym myślała, ale widok znikającego ciała niebieskiego, przypominało o tym, że kiedy ponownie wynurzy się i zajaśnieje na niebie, rozpocznie kolejny dzień. Nowy dzień, w którym wszystko, mogło odmienić się na lepsze. Żadne z nich jeszcze się nie odezwało. Nie chcieli niczego zepsuć, ale cisza nie mogła trwać, w nieskończoność. Violetta usiadła na trawie, a tuż obok niej, Leon. Spojrzała na drzewo, którego gałęzie unosiły się nad ich głowami. Było naprawdę piękne. Sądząc po jego stanie, wyglądało na dosyć wiekowe, ale to tylko dodawało mu urody. Pierwszy raz widziała roślinę, o tak żywo czerwonych kwiatach.
- Z tym miejscem, wiąże się pewna historia… – zaczął. Chciał przerwać ciszę, która panowała między nimi. Miał nadzieje, że nie zanudzi dziewczyny bo nie każdy lubił słuchać, jakiś starych historii. Tym bardziej, że właśnie tą opowiedziała mu jego babcia.
- Naprawdę? Opowiesz mi ją? – poprosiła.
- Lepiej nie będę zagłębiał się w szczegóły. Tą historię po mistrzowsku opowiada, wyłącznie moja babcia. Pewnie dlatego, że to właśnie jej dotyczy – spojrzał na szatynkę. Z tego co wyczytał, z jej twarzy, wyglądała na zainteresowaną. – Pięćdziesiąt lat temu, to właśnie w tym miejscu, poznała dziadka. Ciężko mi w to uwierzyć, ale twierdzi, że to była miłość, od pierwszego wejrzenia. Tamtego dnia, kiedy po raz pierwszy go zobaczyła, wiedziała, że to będzie uczucie. na całe życie. To miejsce stało się symbolem, ich bezgranicznej miłości. Nawet moi rodzice, nie mają tak silnej więzi, jak moi dziadkowie.
- To jest niesamowite – wydusiła. Zbyt łatwo się wzruszała. Romantyczne historie, zawsze ją poruszały. Brakowało tylko tego, żeby znowu rozpłakała się przy Meksykaninie. Niektórzy mają szczęście, a inni wręcz przeciwnie. Ona, zaliczała się do tej drugiej grupy. Chyba musiała się w końcu przyzwyczaić, że ma pecha – Chyba masz dobry kontakt ze swoją babcią? Wiesz, w dzisiejszych czasach młodzi ludzie, od starszych osób, oczekują raczej pieniędzy. Mało czasu poświęcają na rozmowę, z nimi – stwierdziła, dedukując ze swoich własnych obserwacji.
- Szczerze mówiąc, babcia oraz dziadek, są mi bliżsi niż rodzice. To praktycznie, oni mnie wychowali. Rodzice wciąż, byli zajęci swoją firmą. Wydaje mi się, że tylko im przeszkadzałem. Wysłali mnie do szkoły z internatem, więc na kilka lat, mieli mnie z głowy. Nawet teraz, kiedy wróciłem do Buenos Aires, mało czasu spędzamy we trójkę. Trudno mi się z nimi dogadać. Ojciec chce, abym poszedł w jego ślady i po zakończeniu studiów, przejął rodzinną firmę. Ja jednak chciałbym robić, coś innego. – Nie był do końca pewny, czy szatynka chciała lepiej go poznać, ale zdecydował się na rozmowę, bez sekretów. Wiedział, że jednej tajemnicy, na pewno nie może teraz zdradzić. Głupotą byłoby powiedzieć, że jest w niej zakochany, od dawna. Nie kiedy ich relacje, zmierzały w odpowiednim kierunku.
- Nie miałam pojęcia, że twoje życie, może tak wyglądać – pokręciła głową, niedowierzająco. Kolejny przykład, że jest wielką egoistką. Tak rozpacza nad swoim życiem, że nie potrafi dostrzec problemów innych ludzi. Za dużą wagę przywiązuje do własnych smutków.
- A myślałaś, że jak wygląda? Uważałaś, że mieszkam sobie w dużej willi, z basenem i jestem rozpieszczonym dupkiem, który nie wie, jak to jest mieć, jakiekolwiek problemy? – zaśmiał się, niezbyt wesoło. Nie powinien dziwić się, że szatynka postrzega go w taki sposób. Zasłużył sobie, ale chciał, w końcu przestać płacić za błędy przeszłości.
- Nie, Leon. Nie… Wiesz, nie oceniam ludzi, jeżeli ich zbyt dobrze nie znam. My… - urwała, zastanawiając się jak kontynuować – My nigdy nie rozmawialiśmy, tak na spokojnie, bez żadnych sprzeczek. Chociaż, jak teraz tak się nad tym zastanawiam, to przecież ja, zawsze je wszczynałam. Miałam do ciebie żal i byłam zła za wszystkie dowcipy, które kiedyś mi wywijałeś. Ale byliśmy wtedy mali, a ja chyba za bardzo, wzięłam to do siebie – przyznała. Spojrzała ukradkiem na szatyna. Zrobiło jej się gorąco, od intensywności jego wzroku. Miała ochotę wskoczyć do jeziora i jak najszybciej odpłynąć. Problem w tym, że nie umiała pływać. Jeżeli zdecydowałaby się na realizacje pomysłu, prędzej by się utopiła niż uciekła.
- To brzmi, tak jakbyś dawała mi, drugą szansę. Wiesz, że ja nigdy nie chciałem cię skrzywdzić. Byłem głupim dzieciakiem, który miał idiotyczne pomysły. Robiłem to, bo…
- Leon – weszła mu w słowo. Nie musiał już się tłumaczyć. - Postanowiła zaryzykować. W świetle ostatnich zdarzeń, Meksykanin wydawał się osobą, godną zaufania – Nie wracajmy do tego co było, bo wtedy nie ruszymy, na przód. Zacznijmy od nowa. Jestem Violetta – uśmiechnęła się szeroko.
- Przecież wiem, jak masz na imię. Nie mam, aż tak złej pamięci – powiedział, chcąc się z nią trochę podroczyć.
- Wiem, że pamiętasz, jak się nazywam – przewróciła oczami. – Ale to ma być nowy początek. Ustalmy, że jeszcze, w ogóle się nie znamy. Rozumiesz mnie, Leonie czy nie?
- Jeszcze się nie znamy, a więc skąd znasz moje imię? Powinienem się bać? – zażartował. Ogromnie się cieszył, z nowego początku. Ale musiał przyznać, że lubił kiedy Violetta się irytowała. Uroczo wtedy marszczyła nosek.
- Ugh – walnęła go delikatnie w ramię – Facetom to zawsze trzeba wszystko rozpisać, żeby zrozumieli – pokręciła głową. Wstała na równe nogi i otrzepała ubranie.
- Nie obrażaj się – podniósł się energicznie do pionu. Skutkiem czego, zaczął chwiać się we wszystkie strony. Na szczęście w porę zdążył odzyskać równowagę. Przeraził się, że zdążył już wszystko zepsuć. Gdyby znowu wrócił do punktu wyjścia, to czołgałby się i błagał, o wybaczenie. Możliwe, że był coraz bardziej zdesperowany.
- Ej, spokojnie – starała się powstrzymać od śmiechu. Leon za bardzo się przejął. Była zaskoczona, ale w głębi duszy także szczęśliwa – Muszę już wracać. Ale mam nadzieje, że jeszcze się zobaczymy – zarumieniła się. Chłopak zdecydowanie, dziwne na nią dział.
- Aaa, aha – odetchnął z ulgą – Może cię odprowadzę? – osobiście z wielką chęcią by ją odprowadził. Chciał mieć pewność, że bezpiecznie dotarła do domu jednak wolał się nie narzucać.
- Innym razem, dobrze? – uśmiechnęła się przepraszająco. Miała do przemyślenia parę spraw w samotności – Poradzę sobie. Mieszkam niedaleko.
- Trzymam cię za słowo – ukazał rząd swoich śnieżnobiałych zębów – Do zobaczenia, Violetto.
- Do zobaczenia, Leonie – spojrzała w jego zielone oczy i poczuła się jakby tonęła. Przyśpieszony puls i oddech, którego nie mogła złapać. Otrząsnęła się dopiero po jakiejś, minucie. Przełknęła z trudem ślinę i wróciła na ziemię. Podeszła do szatyna, aby złożyć na jego policzku szybki i delikatny - niczym muśnięcie piórkiem - pocałunek. Potem szybko się odwróciła i ruszyła w kierunku domu.



Cześć i czołem, kluski z rosołem. Heh :D Miał być jeszcze jeden fragment, w tym rozdziale, ale stwierdziłam, że nie będę was męczyła, taką długością. Jeżeli z niego nie zrezygnuje, to na pewno będzie w kolejnym rozdziale. Zły czy dobry rozdział? Opinię pozostawiam w waszych rękach :* Dziękuje za wszystkie komentarze, jeszcze raz <3 Nie przynudzam więcej xD 
Do następnego, kochani :*




czwartek, 6 sierpnia 2015

Capitulo 9

Wiesz że się zmieniam kiedy tutaj jesteś. 
Czuje się inaczej 
Ponieważ mnie uszczęśliwiasz...
Violetta - Cómo Quieres

 Z każdym kolejnym uderzeniem serca, była coraz mniej pewna, tego co chce teraz zrobić. Za dużo myślała. W głowie szalało tysiące obaw. Jakiś cichy głos we wnętrz, podpowiadał, aby tego nie robiła. Coś było nie tak… Uważała, że jeżeli ten pocałunek, miałby być jakimś romantycznym uniesieniem, to nie analizowałaby tego wszystkiego, tak dokładnie. Pragnęła, aby ten pierwszy całus przeżyć z kimś, w kim byłaby naprawdę zakochana. Owszem, Diego był dla niej wyjątkową osobą, bez której nie wyobrażała sobie życia. Najlepszy przyjaciel, od dzieciństwa, który zawsze był przy niej. Naprawdę go kochała, tylko nie tak, jakby chciała. Gdyby tylko mogła, rozkazałaby swojemu sercu, aby obdarzyło go uczuciem, które byłoby czymś więcej niż miłość do przyjaciela. Mogła dać mu nadzieje na coś więcej, albo odsunąć się nie dopuszczając do zbliżenia ust. Tak bardzo nie chciała, żeby przez nią cierpiał… Nie wiedziała, która z opcji, była najlepsza. Nagle nie wiadomo skąd, w myślach pojawiły się słowa ojca. Zawsze powtarzał, aby kierowała się sercem. Teraz, doskonale wiedziała, co podpowiadało.
Ich oddechy łączyły się ze sobą. Było tak blisko zetknięcia ich warg. Jednak w ostatniej chwili Violetta, spuściła nisko głowę. To spowodowało, że Hiszpan nie pocałował ust dziewczyny lecz jej czoło. Westchnęła głośno, a chłopak momentalnie się od niej odsunął. Bała się na niego spojrzeć. Mogła sobie wyobrazić co wyraża jego mina. Zdziwienie, smutek, rozczarowanie. To by ją złamało, ale wiedziała, że nie może go tak okłamać. Co jeżeli nawet czas, nie zmieniłby uczuć Argentynki, względem niego? Znienawidziłby ją do końca życia bo kazałaby mu czekać, na coś co nigdy się nie wydarzy. Szatynka odważyła się podnieść wzrok lecz gdy to zrobiła, cała zesztywniała. Przed nią nie stał już przyjaciel, ale zupełnie ktoś inny. Czy miała omamy? To musiał być żart. Odsunęła od siebie, chęć przetarcia oczu. Mrugnęła kilka razy i całe szczęście, Verdas zniknął. Dlaczego, właśnie to jego zobaczyła przed sobą? Postanowiła, że zapomni o tym. Myślenie o nim teraz, było nie na miejscu. Musiała jak najszybciej, wymazać go ze swojego życia. Co jeżeli właśnie, to wewnętrzna myśl o nim, spowodowała, że zrezygnowała z pocałunku? Czy, aby na pewno, nie oszalała? Bo gdyby była człowiekiem o zdrowych zmysłach, to raczej nie miałaby w głowie chłopaka, który w przeszłości, często robił sobie z niej żarty. Potrząsnęła głową i powróciła do rzeczywistości. Zrobiła dwa kroki w tył. Odważyła zrównać swój wzrok, z oczami Hiszpana. Kiedy to uczyniła, miała ochotę powiedzieć : Przepraszam, że cię nie kocham. Nie mogła znieść smutku, który malował się na twarzy przyjaciela.
- Przepraszam Diego, ale ja nie… Nie mogę – oznajmiła. Kręciła głową. Zaciskała powieki, żeby nie zacząć płakać. Co jeżeli to był koniec? W tej sytuacji nie mogła być egoistką. Decyzje o kontynuowaniu ich przyjaźni, musiał podjąć Diego. Teraz nie mogła tam zostać. Obróciła się placami do Diego i po prostu puściła biegiem, zostawiając go samego.



 Dlaczego wszystko w jej życiu, zawsze musiało się sypać? Tylko ją prześladował taki pech czy każdego, wokół? Nie była gotowa na utratę, Diego. Chłopak pojawił się w życiu szatynki, kiedy mieli zaledwie po pięć lat. Był kimś więcej, niż zwykłym przyjacielem. Był jak rodzina. Zastanawiała się, kiedy Hiszpan mógł zacząć czuć do niej coś więcej. Może to było tylko zwykłe zauroczenie, o którym szybko zapomną? Przynajmniej miała taką nadzieje. Była słaba, bardzo słaba. Znowu płakała, a powinna być silna. Z rozmachem ocierała łzy z policzków, starając się, aby nie pojawiały się nowe. Czy mogło być jeszcze gorzej? Najwyraźniej w jej przypadku, mogło. Wszechświat postanowił się na nią uwziąć.
A może nie dostrzegała, że wciąż stawia na drodze, to, czego  najbardziej potrzebowała?
Nie chciała odstawiać cyrków, więc odrzuciła pomysł rzucenia się w krzaki, żeby tylko przemknąć niezauważona. To mogło zakończyć się bolesnym spotkaniem, z jakimś kującym zielskiem lub zrobieniem z siebie, kompletnej idiotki. Widocznie nie musiał nic robić bo skompromitować się potrafiła samodzielnie. Jakim cudem pojawiał się zawsze, kiedy było źle? Tak jakby wyczuwał, że coś jest nie tak. Zamknęła oczy i policzyła szybko do dziesięciu. Nic nie zmieni tego, że jest zła oraz smutna. Jak tylko podejdzie, musiała sprawić, że szatyn już nigdy nie odważy się do niej zbliżyć. Czy na pewno, tego chciała? Walczyła sama ze sobą.
- Violetta.
W uszach dziewczyny, zadźwięczał jego, ciepły głos. Otworzyła powoli oczy i spojrzała na niego. Jego mina z radosnej, momentalnie zmieniła się na zmartwioną. Czekała, aż coś powie lecz on nie otworzył ust, tylko przyciągnął ją do siebie i zamknął w uścisku swych silnych ramion. Westchnęła cichutko. Wcale nie miała ochoty odsuwać się od Leona. Doskonale pamiętała, gdy przytulał ją, wtedy na torze. Teraz jednak ze strachem stwierdziła, że jego ramiona są takie ciepłe, uspokajające i mogłaby w nich tkwić godzinami. Aczkolwiek przypomniała sobie widok Meksykanina, z jego piękną towarzyszką. To podziałało na nią jak kubeł zimnej wody. Musiała przerwać te czułości, jak najszybciej. Oderwała się od ciała szatyna. Zacisnęła ręce w pięści i zaczęła okładać nimi klatkę piersiową, chłopaka. W głowie powtarzała jak mantrę : nienawidzęcięnienawidzecięnienawidzecię. Nie wiedziała czy rzeczywiście tak jest czy tylko próbowała, sobie to wmówić.
- Nie dotykaj mnie, nigdy więcej – wysyczała. Opanowała się i bezsilnie opadła na ławkę, która znajdowała się obok. Schowała twarz w dłoniach i zaczęła chlipać. Zachowywała się ostatnio jak chora na umyśle. Nie rozumiała samej siebie. – Przepraszam – szepnęła, będąc pewną, że Leon już dawno się ulotnił. Poczuła na swoich plecach, czyjąś rękę. Wiedziała, że to on. Jeżeli wciąż tutaj był, to może powinna, w końcu przestać go tak traktować.
- Violu… Co się stało?
Zdrobnił jej imię z taką czułością, że aż zadrżała. Był to zdecydowanie, przyjemny dreszcz. Uniosła głowę i otarła łzy. Wlepiła swój wzrok w przestrzeń. Bała się popatrzeć na chłopaka. Co jeżeli jego mina potwierdzała, że powinna się leczyć?
- Moje życie to nieustające pasmo nieszczęść. Z dnia na dzień, wydaje się coraz gorsze. Czasami mam dość… Wszyscy mnie opuszczają. Oddalają się ode mnie. Może to ja jestem nie do wytrzymania? Widzisz jak się zachowuje… Jak kompletna wariatka... Nieważne, nie musisz tutaj ze mną siedzieć. Lepiej będzie, jeśli spędzisz czas, ze swoją dziewczyną – oznajmiła. Nie czekając, na to co chciał powiedzieć, wstała i miała zamiar odejść. Poczuła na swoim nadgarstku jego uścisk. Wstał i obrócił ją tak, żeby patrzyła na niego.
- Dziewczyną? – Zadziwił się. Zmarszczył brwi, nie mając pojęcia, o co chodzi. – Z tego co mi wiadomo, to nie mam dziewczyny – uśmiechnął się.
- Nie udawaj. Przecież was dzisiaj widziałam.
- Czekaj… Co? Aaa, już wiem. Pewnie chodzi ci o Lare – zaśmiał się pod nosem. Nie chciał pytać na głos bo bardzo prawdopodobne było to, że znowu zdenerwowałby Violette. Czy ona była zazdrosna?
- Co w tym śmiesznego? – zapytała, trochę podirytowana.
- Lara, to przyjaciółka. Nie jesteśmy razem i nigdy nie będziemy. Łączny nas wyłącznie, przyjaźń. – wyznał zgodnie z prawdą.
- Taa, akurat. Miej się na baczności. Bo może ona, pewnego dnia powie ci, że przyjaźń jej nie wystarcza. Będzie chciała cię pocałować, a ty nie chcąc dawać złudnej nadziei, zwiejesz gdzie pieprz rośnie. Wszystko się pokomplikuje i koniec z waszą przyjaźnią. - Nie mogła powstrzymać słów, które cisnęły się do ust. Gadała jak najęta. Kiedy zakończyła swoją mowę, dotarły do niej słowa szatyna. Czyli nie miał dziewczyny. Tylko skąd w głowie pomysł, że zależało mu na niej?
- Coś się stało pomiędzy tobą, a Diego?
- Jak się domyśliłeś?
- Widziałem jak zareagował, kiedy zobaczył nas razem. Po czymś takim, nie trudno było wyciągnąć właściwe wnioski.
- Wolałabym nie rozmawiać o tym, z tobą. To trochę… Krępujące – zagryzła wargę. Często tak robiła, kiedy była zdenerwowana.
- Dobrze, rozumiem. Co powiedziałabyś, gdybym zaproponował ci wspólny spacer?
Musiała chwile się zastanowić. Odpowiedź była prosta, tak albo nie. Powinna być jak najszybciej w domu, aby nie narazić się na kolejny szlaban. Ale Angie powinna, w końcu przestać traktować ją, jak dziecko. Czy chcę spędzić z nim, więcej czasu? Zapytała samą siebie, w myślach...



Ostatnio piszę mi się coraz gorzej. Nie wiem dlaczego. Zastanawiam się nad zakończeniem tej historii… Nieważne. Dziękuje bardzo, tym którzy skomentowali poprzedni rozdział :* Nie odpowiedziałam jeszcze na wasze komentarze, cóż… Ostatnio wszystko mi idzie opornie. Wasze blogi postaram się skomentować, w najbliższym czasie :* 
Pozdrawiam <3