Nigdy nie jest aż tak źle
Posłuchaj kogoś, kto był tam, gdzie ty
Leżysz na ziemi
Niepewny
Czy dasz radę to znieść
Nickelback - Lullaby
Odwróciła tabliczkę na drzwiach tak, aby na
zewnątrz, widoczny był duży napis : Otwarte. Ogarnęła wzrokiem całą kawiarnię,
upewniając się, że jest gotowa na przyjęcie klientów. Chociaż musiała wstawać
bardzo wcześnie, to i tak lubiła być tutaj o poranku. Była szczęśliwa, mogąc
obdarowywać klientów swoim uśmiechem na dobry początek dnia. Do tego jeszcze świeża kawa. Idealne rozpoczęcie dnia. Nie wszystkich ludzi darzyła sympatią, co to, to nie. Bywali tacy, którym miała ochotę napluć do gorącego napoju.
Naburmuszeni faceci, w garniakach. Tacy byli najgorsi. Zawsze ją pośpieszali lecz ona zawzięcie, nie dała ponieść się złości. Pracowała już tutaj dwa
miesiące i myśl, że w końcu przyjdzie czas, żeby się pożegnać trochę ją
smuciła. Zadecydowała starać się, żeby pogodzić prace z podjętymi studiami. Miała
jeszcze trochę czasu na ostateczną decyzje. Wygładziła swój czarny fartuszek, z
logiem kawiarni i chwyciła, w ręce notatnik oraz długopis. W pomieszczeniu było coraz więcej klientów, więc wzięła się do pracy. Zwinnie przemieszczała
się między stolikami i przyjmowała zamówienia. Z rytmu wybił ją głos
koleżanki, z pracy – Milagros. Była nieco starsza od niej, ale umiały się
dogadać. Lubiły czasem sobie poplotkować – jak każde kobiety.
- Fran! – zawołała.
Nie chciała przerywać przyjmowania
zamówień bo to mogło nieco spowolnić, ich realizacje. Nie lubiła, kiedy ktoś
musiał czekać, za długo. Ale nie mogła, także zignorować blondynki. To mogło
być coś ważnego. Podeszła do lady i spojrzała pytająco na dziewczynę.
- Nie chciałam ci przerywać, ale
popatrz, kto tam jest – poruszyła zabawnie brwiami. Wskazała dyskretnie palcem,
w którą stronę Włoszka, powinna spojrzeć.
Francesca, obróciła się we
wskazanym kierunku, nie wiedząc, o co może chodzić. Królowa Elżbieta, na pewno,
nie miała być dzisiejszym gościem. Kiedy zobaczyła przy jednym ze stolików,
Federico… Miała ochotę pisnąć. Nawet nie robiła sobie złudnych nadziei, że on
jeszcze kiedykolwiek się tutaj pojawi. Oczywiście, przychodził tutaj ostatnio
codziennie, ale była osobą, twardo stąpającą po ziemi. Starała się za bardzo
nie ponosić, złudnymi nadziejami. Zastygła, w bezruchu i popatrzyła tępo na
Milagros.
- Dziewczyno, idź tam do niego.
Założę się, że to na ciebie czeka. Widziałam jak zbył Carlosa, mówiąc, że
jeszcze nie wie, na co ma ochotę. Ty dobrze wiesz, co by przekąsił –
zachichotała – Poza tym, on zawsze zamawia, to samo – uniosła brew do góry. Poruszyła
oczami, wskazując na Włocha.
Kruczoczarna, wzięła głęboki
oddech, przywołując w myślach ostatnią rozmowę, z Violettą. Marzyła o spotkaniu
z nim poza kawiarnią. Obiecała sobie, że jeśli on tego nie zaproponuje,
przejmie inicjatywę. Raz lamie śmierć – powiedziała sobie. Nie była pewna czy
to, tak się mówi. Ale to nie było, teraz ważne. Poprawiła włosy, które były
niedbale związane, w kucyka. Na ustach pojawił się jej najpiękniejszy, uśmiech.
Kroczyła, z gracją do Federico. Nawet nie zdążyła mrugnąć, a była już przy
właściwym stoliku.
- Dzień dobry – powiedziała, wesoło
– To, co zawsze, dla Pana? – starała się być poważna, by nadać głosowi
oficjalny ton. Jednak w końcowym efekcie, słabo to wyszło. Wystarczyło, żeby na
nią spojrzał, a w brzuchu szalało stado motyli, chcących wydostać się na
zewnątrz. Zbyt silnie na nią działał, więc odrzucenie, z jego strony – które
również musiała brać pod uwagę, byłoby bardzo bolesne.
- Tak, poproszę. Chociaż nawet nie
wiesz jak byłoby mi miło, gdybyś mogła wypić kawę... Razem ze mną – posłał dziewczynie,
uroczy uśmiech.
- Jedna kawa, latte macchiato –
zapisywała, jednocześnie wymawiając. Gdy dotarły do Francesci, wypowiedziane
przed chwilą słowa, chłopaka… Oderwała oczy znad kartki. Zastanawiając się
przez chwilę, czy może, czegoś nie dosłyszała . On wpatrywał się w nią, oczekując odpowiedzi.
- Czy ty zapraszasz mnie… Na, na
sspotkanie? – wypowiedziała, z trudem. Przez usta Włoszki, nie chciało przejść
słowo – randka. Czy to nie byłoby, zbyt piękne, jeżeli oto właśnie mu chodziło?
- Właściwie, to chciałem, zaprosić
cię na rankę – oznajmił, śmiało - Ale oczywiście, jeśli nie chcesz... To
zrozumiem – dopowiedział, już nieco przygaszony, milczeniem ciemnowłosej.
- Nie! – krzyknęła, zbyt głośno.
Czuła na sobie wzrok, zaskoczonych klientów. Miała ochotę zapaść się pod ziemię
– To znaczy… Bardzo chętnie spędziłabym, z Tobą czas – wbiła wzrok, w podłogę.
Skarciła siebie w myślach bo zbyt szybko, zdążyła skompromitować się przed
Federico.
Chłopak wstał i podszedł bliżej,
zawstydzonej dziewczyny. Dotknął wargami, zaczerwienionego policzka, Francesci.
- W takim razie, bardzo się cieszę.
Co powiesz na piątek, o dziewiętnastej?
- Ppiątek? Piątek jest super –
powiedziała, nadal oszołomiona, gestem chłopaka.
- Świetnie. Czyli jesteśmy
umówieni? – uniósł kąciki ust, ku górze.
- Jesteśmy umówieni – powtórzyła,
nadal będąc, jakby w transie – Czekaj, a co z kawą?
- Może kiedy indziej. Ona była
tylko wymówką, żeby móc cię widywać – mrugnął do niej. Ujawnił prawdziwy powód swoich,
częstych wizyt.
Federico, pożegnał się jeszcze i
wyszedł, z kawiarni. Pozostawił ją, w kompletnym osłupieniu. Okazało się, że
Violetta, miała racje. Przychodził nie po kawę lecz specjalnie dla niej. Bardzo
jej się podobał, więc liczyła na to, że może oboje się zakochają. Nie zważała
na ludzi wokoło, podskoczyła do góry, ciesząc się jak głupia. Oczywiście, to
nie mogło ujść uwadze szefa. Po dostaniu nagany, postanowiła wrócić do pracy.
Po kilkunastominutowym biegu, wreszcie mogła
spokojnie, nabrać powietrza w płuca. Pochyliła nisko głowę i położyła ręce na
kolanach. Starała się wyrównać oddech. Jej przyjaciółka przez telefon
brzmiała, jakby straciła rozum. Śmiała się, wzdychała i piszczała. Kompletnie
nie rozumiała, co usiłuje przekazać, w ten sposób. Przejęła się dziwnym stanem,
Włoszki, więc przybiegła, jak najszybciej mogła. Trochę obawiała się, co może
zastać za drzwiami, pokoju dziewczyny. Kiedy oddech wrócił do prawidłowego rytmu,
weszła do pomieszczenia. Gdy ujrzała skaczącą po łóżku, przyjaciółkę...
Zdumiała się jeszcze bardziej. Może ona coś brała?
- Fran! – krzyknęła, chcąc
doprowadzić ją do porządku. Zachowywała się jak dziecko, po zbyt dużej dawce,
słodyczy. Włoszka, zeskoczyła z łóżka. Podbiegła do Violetty i chwyciła ją za
dłonie. Zaczęła podskakiwać, w miejscu, zachęcając szatynkę, aby poszła w jej
ślady – Fran – powtórzyła. Zrobiła kilka kroków, w bok, by oddalić się od
pobudzonej koleżanki.
- Zaprosił mnie na randkę! –
wykrzyczała, szczęśliwa. Zdyszana, w końcu przestała skakać jak kangur. Opadła
na łóżko i wlepiła rozmarzone oczy, w sufit.
- Jeju. Nie można było tak, od razu?
– spytała, Castillo. Odetchnęła, z ulgą. Jeszcze trochę, a zaczęłaby myśleć, że
trzeba dzwonić, po lekarza. Zaśmiała się pod nosem, z własnego stwierdzenia.
Jej przyjaciółka, była wariatką. Ale to jedna z cech, które ceniła w niej sobie
najbardziej – radość, którą potrafiła czerpać, z życia.
- Marzenia się jednak spełniają –
westchnęła, z zachwytem. Uniosła się do pozycji siedzącej, zorientowawszy, co
się z nią działo. Nic nie mogła poradzić. Była zbyt szczęśliwa, żeby trzymać
wszystkie te emocje, w środku.
- Dobrze. Widzę, że już trochę się
uspokoiłaś. Tak, więc opowiadaj, jak cię zaprosił?
Widząc, tak szczęśliwą
przyjaciółkę, również się radowała. W życiu Francesci, w końcu pojawił się
ktoś, kto zdążył - w dość krótkim czasie, zawojować jej serce. Miała nadzieje,
że przy boku Federico, poczuje czym jest prawdziwa miłość. Jakiś irytujący
głosik w głowie szatynki, podszeptywał złośliwie, że ona nigdy nie będzie
równie szczęśliwa. Może w głębi duszy, trochę zazdrościła przyjaciółce. Ale
nadal zostawał jakiś cień nadziei, że przy kimś będzie czuła podobne emocje.
Zostawiła swoje myśli i wsłuchała się w opowieść ciemnowłosej.
W towarzystwie Cauviglii, czas
zawsze płynął, zbyt szybko. Gdyby mogła, zostałaby u niej dłużej. Jednak gdy
wychodziła z domu bez uprzedzenia, Angie zawsze
prawiła jej kazania, kiedy wracała. Była gotowa zawiadomić wszystkie służby specjalnie,
byleby Violetta wróciła do domu, cała i zdrowa. Zachowanie matki, było, aż
nadto opiekuńcze. Kiedy tak, o tym myślała… To wszyscy obchodzili się z nią jak z jajkiem. Jedynie przy Francesce i Leonie, czuła się swobodnie. Leonie? –
spytała samą siebie. Miała dość duszenia tego w sobie. Musiała przyjąć do
wiadomości, że przy szatynie, czuje się dobrze. Dość tego Violetto. Zaczynasz go
lubić – powiedziała sobie w myślach, uświadamiając przy tym jaka była prawda. Był
kiedyś wrogiem, ale ich znajomość, rozpoczęła się na nowo. Była szansa, że nie
będzie tego, żałowała, pora na zmiany... Jako pierwszy cel na swojej liście,
obrała sobie, dojście do porozumienia, z Angie i Gustavo.
Violetta, wygrzebała z kieszeni
kurtki klucze do domu. Ostrożnie przekręciła zamek, aby wejść jak najciszej.
Starała się, żeby drzwi nie wydały z siebie, nawet najmniejszego skrzypnięcia.
Kiedy była już w środku, ogarnął ją smutek. Ten dom, już dawno nie widział
rodzinnego ciepła. Jedynie czego był świadkiem, to ciągłych kłótni. Myślała, że
zastanie niczym nie zakłóconą ciszę, ale z salonu, dobiegały do niej
przyciszone głosy Angie i… Jakiegoś mężczyzny? Tak przynajmniej jej się
wydawało. Postanowiła to sprawdzić bo rozmowa mamy szatynki, z jakimś mężczyzną,
wydawała się dziwna... I to jeszcze, o tak, dość późnej porze. Stawiała kroki, z
rozwagą tak, aby pozostać niezauważoną. Przylgnęła plecami do ściany i
odważyła, zajrzeć do pomieszczenia. Nie mogła uwierzyć, w to co zobaczyła. Znowu
czuła się bezsilnie. Wszystko układało się tak, jak nie powinno. Została
zdradzona… Kolejny cios, który zadało życie. Co miała zrobić? Odejść i zamknąć
w pokoju, dławiąc łzami? Czy wyjść zza ściany i przekazać jak bardzo ich
nienawidzi? Chcieli dyktować jak ma żyć, a sami popełniali błędy. Ich
największym błędem było to, że nic nie powiedzieli Violettcie. Dziewczyna,
gorączkowo mrugała. Chciała wyrzucić obraz, obściskującej się w salonie, dwójki
ludzi. Nic jednak nie pomagało. Było jej niedobrze. Już nigdy nie pozbędzie się
momentu, w którym zobaczyła jak Angie, całuje Gustavo. Ona przecież była żoną,
zmarłego ojca, szatynki. Gustavo, z kolei był jego bratem. Jak mogli zakochać
się w sobie? Czy jako jedyna pamiętała, o Germanie? W tej chwili nie chciała
słuchać, żadnych usprawiedliwień.
- Nie mogę uwierzyć – wydusiła.
Przerwała ich odrażające obściskiwanie. Weszła do pomieszczenia i patrzyła
wzrokiem, pełnym złości, na ich przestraszone miny – Nienawidzę was! –
wykrzyczała, starając się hamować łzy. Zignorowała, głos zrozpaczonej matki, po
prostu wybiegła. Nie miała ochoty, tam więcej wracać.
Dam, dam, dam. Zaskoczeni ostatnim
fragmentem? :D Kto podejrzewał, że między mamą, a wujaszkiem Violetty, coś się
dzieje? xD Piszę mi się coraz gorzej i dlatego są
coraz słabsze rozdziały. Ale staram się, żeby dokończyć ten dramat. Jeszcze
jakieś 10 rozdziałów – łącznie z tym i na tym będzie, chyba koniec. Mam zaległości,
wiem. Postaram się w końcu napisać, komentarze na waszych blogach. Ale muszę
przyznać, że do blogspota czuje coraz większą niechęć : ( Dlaczego? Nie wiem.
Może mi przejdzie. A! Ostatnio proszono mnie, o zajmowanie miejsc pod
rozdziałami. Rzadko to robię, ale jeżeli komuś na tym zależy, to niech napisze
mi pod tym rozdziałem, że nadal tutaj jest i chce, żebym mu zajmowała :D Jeżeli
dostanę taką prośbę, pod następnym postem, obiecuje ją zrealizować? xD Heh,
dobra kończę :D