poniedziałek, 29 czerwca 2015

Capitulo 5

So, just think of the future, 
Think of a new life. 
And don't get lost in the memories, 
Keep your eyes on a new prize.
Paramore - Future




 W jej brązowych tęczówkach, lśniły łzy złości. Kolejna wymiana sprzecznych przekonań, która doprowadziła do kłótni. To stawało się dla Violetty coraz bardziej uciążliwe. Unikała przebywania w domu jak ognia, bo nie czuła się tam dobrze. Nadopiekuńczość wujka oraz matki, sięgnęła ku granic, chorej obsesji. Gustavo potrafił pojawić się niespodziewanie. W ten sposób siać jeszcze większy zamęt, w relacji z Angie, która i tak była już porządnie nadszarpnięta. Może czuł się w jakiś sposób odpowiedzialny za nie, ponieważ był bratem  taty, szatynki. Jednak nie musiał pojawiać się w ich domu codziennie, by kontrolować to, czy przypadkiem nie poszła na tor. On najchętniej zamknąłby ją w klatce, żeby żadne niebezpieczeństwo jej nie dotknęło.
- Czy chociaż raz, nie dacie mi samej zadecydować?! – wykrzyczała, dławiąc się własnymi łzami.
- Skarbie, tylko nie płacz. Proszę cię.
Angie wyciągnęła ku niej swoją dłoń, aby dotknąć policzka, na który wypływało coraz więcej łez. Violetta odtrąciła rękę rodzicielki, nie pozwalając matce na zbliżenie. Wycofała się, kierując w stronę wyjścia.
- A dajcie mi święty, spokój. – powiedziała ze smutkiem. Wyszła na zewnątrz, trzaskając drzwiami, aby dać upust negatywnym emocjom. Nie zawrzała na upominające ją o powrót, krzyki wujka. Musiała od nich odpocząć. Dobrze wiedziała, gdzie musi się udać, aby móc się uspokoić.



 Tor, znajdował się spory kawałek od domu Violetty. Ona jednak lubiła, takie długie spacery. Jej chód był bardzo żwawy, więc nie miała problemów z pokonaniem drogi. Złość, doskonale ją napędzała. Zauważyła, że ostatnio za często, daje się ponieść negatywnym uczuciom. Musiała to zmienić, tylko jak? Jeszcze trochę, a kompletnie zwariuje i poślą ją na terapię. Po prawie czterdziesto minutowej wędrówce, w końcu dotarła na miejsce. Dziewczyny nie obchodziły ewentualne konsekwencje, przez pobyt tutaj. Liczyła, że będzie miała szczęście i nikt nie powiadomi Gustavo, o jej obecności na torze. W tym miejscu ogarniał ją spokój, bo czuła obecność taty. Widok mknących po torze samochodów oraz delikatny wiatr, który owiewał czerwoną od wzburzenia twarz, podziałał kojąco. Szła dalej, podziwiając umiejętności kierowców.
- Proszę, proszę. Kogo my tu mamy, złośnica. – usłyszała. Nie musiała spoglądać na właściciela barytonu, aby wiedzieć, że na jego twarzy widnieje łobuzerski uśmieszek. Odwróciła się na pięcie. Zobaczyła osobę, której widok nie przepełniał ją szczęściem. Szatynce udało się, na jakiś czas, zapomnieć o istnieniu Meksykanina. Ale on zjawiał się niczym bumerang, który wciąż do niej powracał.
- Nie jestem w nastroju. – burknęła. Starała się ignorować słowa Leona, aby nie spowodować powrotu gniewu. Przerwał majsterkowanie w silniku samochodu. Zaczął przybliżać się w kierunku Castillo. Nie wiedziała, że chłopak potrafi naprawić coś własnoręcznie. Mając taką fortunę jak jego rodzina, mógł zakupić nową maszynę. Jednak uwagę Violetty bardziej przykuł, jego nagi tors. Nigdy w jej obecności, tak blisko, nie paradował półnagi mężczyzna. Jego mięśnie były imponujące. Speszyła się, tym gdzie śmiała popatrzeć, lecz dziewczynę bardziej gryzło to, że wlepiała wzrok w znienawidzoną osobę. Myśl, że mógł się jej spodobać, nagle ją obrzydziła. Spuściła swoją twarz, aby ukryć rumieniec.
- Każdego tak traktujesz, czy ja jestem wyjątkiem? – spytał, śmiejąc się przy tym krótko.
Uniosła dumnie głowę. Już miała coś powiedzieć, ale zamknęła usta. Przypatrywała się twarzy Verdasa. Zielone oczy, urocze dołeczki kiedy się uśmiechał, jego uroda. Nie wiedziała, jak ktoś tak przystojny, może skrywać okropne wnętrze. Violetta! Ty idiotko! Zbeształa się w myślach. Musiała być w kiepskiej kondycji, bo gdyby myślała rozsądnie, nigdy nic takiego nie wpadłoby do jej głowy.
- Zasłużyłeś sobie. Jeszcze pomyślę, ile będę się gniewała. – powiedziała zalotnie. Kiedy uświadomiła sobie, co zrobiła, cała zesztywniała. Czy ona właśnie próbowała z nim flirtować? Brawo! Już pozwoliłaś mu się omamić! Wykrzyczała, winiąc swój głupiutki rozum, który obecnie, gdzieś chyba zniknął. – To znaczy, yyy – jąkała się. – Nigdy ci nie wybaczę. – wymyśliła szybko.
- Mam nadzieje, że nigdy, kiedyś nastąpi. – uśmiechnął się po nosem. – Chyba każdy zasługuje na drugą szansę, prawda Violetto?
Patrzył na nią swoimi zielonymi oczami, wyczekując odpowiedzi dziewczyny. Sama nie umiała określić tego, co wyrażał jego wzrok. Czuła się jakby chciał zajrzeć, w głąb jej duszy. Musiała odwrócić głowę, zanim zaczęło jej się to podobać.
Ich dłuższe milczenie przerwał śmiech, który stawał się  coraz głośniejszy. Oboje skierowali swoją uwagę, na zbliżających się, rozbawionych chłopców, którzy jakiś czas temu ścigali się na torze.
- Popatrz Jason, dziewczyna tutaj? Zgubiłaś się? Lepiej zmykaj, bo połamiesz sobie paznokcie. – powiedział z kpiną. Po chwili, znowu zaniósł się niepohamowanym śmiechem.
Violetta była przyzwyczajona do tego typu, sytuacji. W przeszłości, często była obiektem drwin  z powodu,  raczej męskiego zainteresowania. Nie wzruszały jej już takie docinki.
- Spadajcie. Zajmijcie się własnym życiem. – rzucił, zdenerwowany Leon.
- Tak, bo co nam zrobisz? – spytał wyzywająco, chłopak który ją obraził.
- Zetrę ci z gęby, ten idiotyczny uśmieszek. – oznajmił pewny siebie Verdas. Zacisnął dłonie w pięści, szykując się do potyczki.
Szatynka była zaskoczona, że Meksykanin zareagował w taki sposób. Czegoś takiego, nigdy by się po nim nie spodziewała. Może rzeczywiście się zmienił? Przerwała swoje rozmyślania, ponieważ musiała zażegnać jakoś konflikt, który zrodził się pomiędzy Leonem, a tymi durniami. Powstrzymała dłonią chłopaka, szykującego się do rzucenia z pięściami, na przeciwnika. Kiedy dotknęła torsu chłopaka, zadrżała jej ręka. Zignorowała uczucie, którego w tej chwili nie umiała zdefiniować. Ważniejsza teraz była, zaistniała sytuacja. Nie chciała przecież, żeby przez nią ktoś wrócił do domu, ze złamanym nosem. Nie żeby Verdas ją coś obchodził, próbowała sobie wmówić.
- Leon, daj spokój. – wyszeptała. Chciała, aby opanował emocje. Dziwne było dla niej zachowanie chłopaków, za bardzo dają się ponieść emocjom. Zawsze szukają zaczepki. Próbują udowodnić przemocą, który jest silniejszy.
- Wiecie? Nie oceniajcie mnie, bo jestem dziewczyną. Jestem przekonana, że pokonam okrążanie szybciej, niż wy. Dajcie mi tylko samochód. – rzuciła wyzwanie. Była pewna, że je przyjmą, bo ich duma nie pozwalałaby im odmówić.
- Zgoda, ale przegrasz jak nic, maleńka. – prychnął. – Jeżeli wygramy, będziesz przez cały sezon, czyścić nasze bryki.
Zaczynała być trochę przerażona, ale nie mogła się już wycofać. Miała nadzieje, że jeszcze nie zapomniała jak się jeździ. Nie była za kierownicą, od wypadku taty. Nie wiedziała co się może stać, ale musiała to zrobić. Nie przegra walkowerem, to kłóciłoby się z jej naturą.




Tym razem bez początku, nie miałam pomysłu. Moje „umiejętności” są ograniczone :D Jak wam się podoba? Opinie lepiej pozostawię wam. Sama się dziwię, że to w końcu napisałam. Miałam mało motywacji, aby się w sobie zebrać. Ale tak siadłam i słowa przypłynęły, nie wiadomo skąd :D Znowu mam trochę zaległości w komentowaniu, ale postaram się to nadrobić ;)  Komentarzy coraz mniej, ale mam nadzieje, że to nie jest aż takie złe. Przynajmniej się łuzę :D
Pozdrawiam ;*

niedziela, 14 czerwca 2015

Capitulo 4

Listen to your heart. When he's calling for you 
Listen to your heart. There's nothing else you can do...


Roxette - Listen To Your Heart




 Miłość.

Czym tak naprawdę jest?
Czy ktoś kto nigdy jej nie doznał, może zrozumieć, jak wielką ma moc?
Każdy człowiek poznał, któreś z niezliczonych imion, tego uczucia. Miłość do rodziny,  przyjaciół, czy ojczyzny. Jednak z całą pewnością, tą najpiękniejszą jest ta, która łączy dwójkę ludzi.
Najwspanialsze uczucie, które wiąże się z egzystencją, każdej jednostki ludzkiej.
Chociaż daje wiele szczęścia, w niektórych przypadkach, doprowadza do tysięcy wylanych łez. Spowodowane jest to tym, że nie zawsze jest się w stanie odróżnić, prawdziwe uczucie od zwykłego zauroczenia.
Zdarzają się porażki na polu miłości, ale prędzej czy później, przyjdzie do nas ponownie.
Niespodziewana, odwzajemniona, prawdziwa.


 Nie wiedział, co robić. Jedynym wyjściem, było prawdopodobnie  tylko, stanie i bezczynne wpatrywanie się, jak dziewczyna o której marzy, odchodzi z innym. Wrócił jak najszybciej do domu i zamknął się w czterech ścianach, swojego pokoju, jakby znowu był pięcioletnim chłopcem, który rozpaczał w samotności przegrany mecz. Teraz jednak przegrywał coś znacznie cenniejszego, szanse na szczęście.
Czuł się z tym źle. Utkwił w czarnym punkcie, zastanawiając się, czy nie powinien zapomnieć o brązowookiej szatynce. Myślał o niej zdecydowanie za długo, uważał iż, jego serce, musi być bardzo głupie. Przecież mógłby znaleźć miłość, taką która będzie odwzajemniona, bez jakiegokolwiek cierpienia. Wielokrotnie starał się wymazać z głowy, Violette. Jego starania jednak spełzły na niczym. Ona wciąż znajdowała drogę powrotną do umysłu Leona.
Serce ludzkie jest na tyle skomplikowane, że nikt nie jest w stanie, rozkazać mu co ma czuć. Chłopaka czasami nachodziło zwątpienie, że to ma jakikolwiek sens. Gdzieś głęboko wierzył, że jeszcze będzie mu dane, być szczęśliwym. Gdyby się poddał, oznaczałoby to jedno : musiałby żyć z żalem, ponieważ nie walczył o miłość, którą obdarzył szatynkę. Na razie stał tylko z założonymi rękami, nie robił nic, żeby dostrzegła, że nie jest jej wrogiem i nigdy nim nie był. Ktoś musiał dać mu, porządnego kopa, aby się ogarnął i zaczął działać. Właśnie dlatego zadzwonił, do przyjaciółki. Nikt nie zrozumie tak dobrze toku rozumowania dziewczyny, jak inna przedstawicielka płci pięknej.
- Przyszłam jak najszybciej. Wiesz, ale mogłeś posprzątać przed moim przyjściem, śmierdzi tutaj jakby coś zdechło. – Głos dziewczyny przywołał go do rzeczywistości.
- Ha, ha. Bardzo śmieszne. – uśmiechnął się krzywo. – Nie przesadzaj, mówisz jak moja matka.
- Ojej. Coś Ty tak naburmuszony? Zaprosiłeś mnie na babskie ploteczki? – zachichotała.
- Lara… Nie jestem w nastroju, naprawdę. – jęknął.
- Dobra, to mów co się dzieje. – obeszła łóżko i usiadła na wolnym miejscu, obok szatyna. – Przesuń się trochę, mówiłam Ci, żebyś nie jadł tyle czekolady. – uśmiechnęła się, ale chłopak zmroził ją spojrzeniem. – Okej, już przestaje, tylko mnie nie bij. – uniosła ręce w obronnym geście. – Nie musisz mówić, chodzi pewnie o Violette? – zapytała, dobrze wiedząc, o co może chodzić.
- Jestem w tej sprawie bezsilny, ona mnie nienawidzi. – westchnął z rezygnacją.
- Leon, przestań. Ona Cię kocha, tylko jeszcze o tym nie wie. – ukazała rząd swoich śnieżnobiałych zębów. – Proszę Cię, jak będziesz siedział na tyłku i nic nie robił, to nie wiele zdziałasz. Ględzisz jak moja babcia, podczas rodzinnego spotkania. Słuchać się już tego, nie da. – przewróciła oczami. – Zacznij działać, jeżeli Ci zależy.
- Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Po za tym ona, chyba jest z tym… Jak mu tam? Diego? Jeżeli to z nim jest szczęśliwa, to nie powinienem, tego niszczyć. – oznajmił.
- Skąd wiesz, że z nim jest? Widziałeś jak się z nim całuje? – uniosła pytająco brew.
- Nie, nie. Przytulali się, ale…
- Leoś. – przerwała mu. – Leon, Leon, Leon. Gdzie się podział ten pewny siebie chłopak, który wiedział czego chce? Co oni ci zrobili, w tej szkole z internatem? Pranie mózgu?
- Może już go nie ma? – spuścił wzrok i zamilkł na chwilę. - Masz racje, muszę zacząć coś robić. – uniósł głowę. Popatrzył w oczy przyjaciółki. – Dziękuje. – powiedział z wdzięcznością. Za to właśnie ją uwielbiał, potrafiła powiedzieć bez ogródek, co myśli.



 Lubiła takie chwile z przyjaciółmi. Mogła poczuć spokój, który odrywał ją od zwykłej, szarej rzeczywistości. Ciągłe sprzeczki z matką i wujkiem, nie pomagały w pełni cieszyć się życiem. Teraz była z ludźmi, którzy wiele dla niej znaczyli. Rozumieli ją najlepiej na świecie.
Ich ciągłe wybuchy śmiechu, roznosiły się po całym otoczeniu. Ona, Diego i Francesca. W trójkę leżeli na trawie i patrzyli w niebo, obserwując sunące się po nim, białe obłoki. Ich wyobraźnia umożliwiała, dostrzeżenie w nich przeróżnych kształtów. Violetta myślała nad tym, że istnienie takiej chmury jest beztroskie, wolne, pozbawione jakichkolwiek problemów. Zupełnie różniące się od jej egzystencji.
- O, a tam jest starsza pani, niosąca wielką siatkę z zakupami. – Hiszpan wskazał na chmurę, która znajdowała się nad ich głowami.
- Co? Ja tam widzę Justina Biebera, który wyszedł sobie z psem na spacer. – oznajmiła Francesca.
- Bieber? Od kiedy faceci, mają piersi? – uśmiechnął się krzywo.
- Jeju, Diego i gdzie Ty się patrzysz? Dziwne masz skojarzenia, widać o czym myślisz. – zaśmiała się Włoszka. – Vilu? A Ty co myślisz? Prawda, że to Justin?
- Hmm? – Wypowiedzenie jej imienia przez przyjaciółkę, oderwało ją od rozmyślań. – Nie, nie jestem głodna. – odpowiedziała głupio, nie wiedząc o co może chodzić.
- Kochana, bujasz w obłokach. – zachichotała kruczoczarna.
- Wybaczcie. – powiedziała ze skruchą. – Cholera, znowu się zamyśliłam. Chciałam o czymś z wami porozmawiać, ale… Nie to głupie, zapomnijcie. – zagryzła dolną wargę, skrępowana.
- Violuś, zaczęłaś, a więc musisz skończyć. Wiesz, że możesz nam powiedzieć o wszystkim, jeżeli Diego przeszkadza, to możemy powiedzieć mu, żeby sobie poszedł. - wyszeptała.
- Ej! Ja tu jestem i tak wszystko słyszę. – odwrócił głowę, udając, że się obraził.
- Byliście kiedyś zakochani? – wypaliła w końcu. – Tak o tym myślałam i jestem zupełnie zielona, jeżeli o to chodzi. Ja, nigdy... Nigdy się nie całowałam. – zaczerwieniła się ze wstydu. – Po co ja to wszystko mówię? Wyśmiejecie mnie, tak?
- Oczywiście, że nie. Moim zdaniem, jest się zakochanym, gdy w obecności tej drugiej osoby, miękną Ci kolana, a serce przyśpiesza, bijąc nierównym rytmem. Kiedyś się tak czułam, ale to odeszło. Obecnie nie mam czasu na chłopców, ale miłość prędzej czy później, zapuka do drzwi. Przyjdzie w najodpowiedniejszym momencie.
- Nigdy się nie całowałaś? To da się załatwić, nawet teraz. – Diego zamknął oczy i ułożył usta w dziubek.
- Twoje wargi są kuszące, ale chyba nie skorzystam z propozycji. – wydusiła z ledwością i razem z Francescą, wybuchły śmiechem.
- Wiecie co? Dzisiaj ranicie moje uczucia. Przepraszam, ale opuszczam was dziewczynki. Robi się za bardzo, babsko. – uśmiechnął się pod nosem.
- Co? – Włoszka udała oburzoną. – Nadal pamiętam jak ryczałeś, na Titanic’u. – zażartowała.
- To było, zbyt wzruszające. – podniósł się do pozycji stojącej i pokazał język w stronę Francesci. -  Teraz możecie sobie pogadać o jednorożcach i poszukiwaniu szczęścia na końcu tęczy.
- Już wiemy co robisz w wolnym czasie, nasz drogi przyjacielu. Idź bo zaraz wezmę patyka i zdzielę Cię nim, po tej niemądrej główce.
- Wariatka. – pokręcił głową i uniósł kąciki ust ku górze.
- Z kim ja się przyjaźnię? – ponownie tego dnia, z ust Violetty wydobył się, śmiech.
Miała przy sobie największy skarb, przyjaciół, którzy kolorowali jej świat, gdy brakowało w nim barw. Takie momenty zachowywała w swoich wspomnieniach, aby dodawały sił, kiedy życie rzucało kłody pod nogi. Wierzyła, że kiedyś poczuje do kogoś, coś tak wyjątkowego, o czym mówiła Francesca. Może miłość jej życia, jest bliżej niż myśli?



Jesteście zdziwieni, że jest rozdział? Bo ja jestem i to bardzo :D Coś mnie naszło, wena przyszła, trzeba korzystać. Bardzo przyjemnie mi się pisało ten rozdział, a jak się go czytało? xD Ooo julu, wychodzi mi z tego jakaś marna komedia, połączona z dramatem :D Po prostu jakoś nie kontroluje, tych żartobliwych docinek xD Jestem bardzo wdzięczna, za to, że okazaliście mi tyle wsparcia ;* Najwspanialsi czytelnicy, jakich kiedykolwiek mogłam mieć ;** Trochę mi smutno, jak nie wracacie do zajmowanych miejsc, ale rozumiem, że możecie nie mieć czasu :D Mam tylko nadzieje, że czytacie moje wypocinki xD Rozdział kolejny, chyba powinien być szybciej. Pomysł już jest i chęci, więc tylko pozostaje znaleźć chwile i to napisać :D Verdas nie będzie już mędzić, tylko ruszy swoje cztery litery :P Aaa i znowu mam zaległości w czytaniu, waszych blogów. Nadrobię to, obiecuje ;* Tyle? Tak, chyba tak. Na razie nic więcej, nie przychodzi mi do głowy xD

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Informacje.

"Smu­tek to naj­dziw­niej­sze z uczuć: czy­ni nas bez­radny­mi. Jest jak ok­no ot­warte wbrew naszej wo­li – przy nim można tyl­ko dy­gotać z zim­na. Z cza­sem jed­nak ot­wiera się rzadziej i rzadziej, aż wreszcie całko­wicie sta­pia się z murem."



Nie wiem, czy ktoś jeszcze wchodzi na mojego bloga, ale napiszę to co mam do powiedzenia.
Oczywiście jestem świadoma, że spartaczyłam sprawę. W miesiącu pojawia się wyłącznie jeden rozdział, ale na prawdę nie miałam czasu, żeby poświęcać temu czas.
Teraz, teraz jest inaczej. Nie mam weny, a co najważniejsze : chęci do dalszego prowadzenia bloga.
Potrzebuję dłuższej przerwy, muszę przemyśleć to, czy postarać się zakończyć opowiadanie, czy odejść pozostawiając je bez zakończenia. Mam nadzieje, że stanie się coś, co zachęci mnie do powrotu i wrócę z nowymi pomysłami, motywacją. Jednak na chwilę obecną, nie jestem w stanie przewidzieć, niczego.
Postaram się skomentować nowe rozdziały, ale szczerze mówiąc, to też mi słabo idzie. Będę się starała wykrzesać w sobie jakąś wenę, przynajmniej na to. Chociaż nie przewiduje, że wyjdzie mi to rewelacyjnie.
To chyba tyle.
Korzystając z okazji, chcę podziękować tym, którzy komentują moje rozdziały ;* Dziękuje ♥ Pisałam już to wiele razy, ale wasze słowa naprawdę dużo dla mnie znaczą ;*

Rachel ;*