„Wiedział, że przeznaczenie człowieka często nie ma nic wspólnego z tym, w co się wierzy lub czego obawia... bo wiedział, że wszystko, co się zdarza ma swój sens.”
Takie tam info. pod rozdziałem ;)
Zbliżała się
do domu. Już z dłuższej odległości, widziała maszerującą niespokojnie ciotkę.
Podbiegła do niej gotowa na kazanie. Ta jednak nie odezwała się słowem. Ku
zdziwieniu szatynki, przytuliła ją mocno do siebie.
- Vilu,
martwiłam się. Jeżeli nie chcesz ze mną nigdzie iść, zrozumiem. Nie mam zamiaru cię do niczego zmuszać.
- Angie… -
zawahała się. – Nie chcę dłużej tak żyć, ufam Ci. Jestem pewna, że chcesz
dobrze i pomożesz mi – ujęła rękę ciotki, uściskała ją mocno i posłała w jej
stronę szczery uśmiech.
- Chodźmy –
rzekła uradowana kobieta.
***
- Mogę już otworzyć oczy? –
zachichotała – Czuję się głupio.
Pierwszy raz od dłuższego czasu
czuła się dobrze. Dość dobrze, aby nie myśleć o bólu, który ją zmieniał.
Zapomniała jak to jest dzielić się z kimś swoimi obawami. Angie nie bała się
zaufać. Ona zawsze umiała powiedzieć coś mądrego, na każdy temat.
- Już – zaśmiała się i zabrała
swoje dłonie z oczu siostrzenicy.
Studio on Beat. Szkoła do której
uczęszczała jej mama. Maria była jednym z najlepszych absolwentów Studia. Była
sławna, ludzie byli pod wrażeniem talentu jaki w sobie posiadała. Mimo
popularności jaką zdobyła, nigdy się nie zmieniła. Zachowała w sobie skromność
i szczerość, za którą była ceniona. Rodzinę stawiała na pierwszym miejscu, nic
nie było ważniejsze od bliskich. Życie ludzkie jednak jest bardzo kruche. W
dniu ostatniego koncertu, po którym już na zawsze miała zejść ze sceny, aby w
pełni poświęcić się jako matka, zdarzył się wypadek, który oddał ją w ręce
śmierci.
Violetta kilkakrotnie zamrugała,
żeby znowu się nie rozkleić. Oderwała się od ponurych myśli i spojrzała ze
strachem na Angie. Ciocia uścisnęła jej ramię w celu dodania otuchy. Podeszły
razem bliżej wejścia, ale szatynka bała się otworzyć drzwi i sprawdzić co kryje
się w środku.
- Jeśli nie jesteś jeszcze gotowa, to…
- przerwała cioci gestem ręki.
Złapała za klamkę i odważyła się
wykonać kolejny krok. Gdy znalazła się w środku zalała ją fala, sama nie
wiedziała czego, spokoju? Kompletnego zachwytu? Do jej uszu dochodziły idealnie
skomponowane melodie. Nie wiedziała co ma powiedzieć, zrobić. Przypomniało jej
się kiedy czasami wraz z mamą odwiedzały razem to miejsce. Wspomnienia blakły,
lecz wrażenie jakie wywierało na nią to miejsce pozostało, gdzieś w głębi
serca. Bez namysłu skierowała się tam, gdzie dyktowało serce. Słyszała za sobą
kroki, wiedziała że to Angie. Obecność cioci dodawała otuchy, to ona zawsze
przypominała, że serce jest najlepszym drogowskazem. Znalazła się w Sali, w
której dostrzegła pianino. Przejechała opuszkami palców po jego klawiszach. Nie
wiedziała czy umie jeszcze wydobyć z instrumentu, jakiekolwiek przyjemne dźwięki.
Zaryzykowała.
Zaczęła grać ulubioną melodię. Nuty
pochodzące ze snu. Kąciki ust szatynki powędrowały ku górze. Ciężar, który
czuła, trochę rozluźnił swój nacisk. Czuła się lepiej. Kiedy skończyła, uśmiech
zszedł z jej twarzy.
Stchórzyła. Ponownie.
Wyszła szybko z pomieszczenia. Nie
zdążyła jednak dobiec do wyjścia, ponieważ nie zauważyła idącego chłopaka i mocno się z
nim zderzyła. Oboje upadli na podłogę. Violetta podniosła swój wzrok i ujrzała
znajomą twarz.
- Znowu Ty? – spiorunowała chłopaka
swoim spojrzeniem. – Czy to są jakieś żarty? – powiedziała bardziej do siebie
niż do chłopaka. On tylko zaśmiał się i wyciągnął pomocną dłoń, lecz dziewczyna
zignorowała uprzejmy gest i wstała bez jego pomocy.
- I kto tu nie patrzy jak chodzi? –
posłał szatynce promienny uśmiech.
Violetta zignorowała chłopaka i
pośpiesznie wyszła ze Studia. Oddaliła się kawałek i zatrzymała przy
rozłożystym drzewie, którego cień mógł skryć jej osobę przed wzrokiem innych.
Osunęła się po jego pniu na trawę i po raz kolejny tego dnia, po twarzy
spłynęły łzy bezsilności. Ukryła swoją twarz w dłoniach. Miała serdecznie dość. Chciała, aby w końcu miejsce słońca zastąpił księżyc, który zakończy ciężki
dzień. Na swoim ramieniu poczuła czyjś dotyk, wzdrygnęła się. Myślała, że to
Angie, ale znowu ujrzała przed sobą chłopaka, którego dzisiaj poznała.
- Jesteś jakimś chorym
prześladowcą?! Zostaw mnie w spokoju! – wykrzyczała wściekła. – Podręcz sobie
kogoś innego – dodała.
- Chciałem jakoś pomóc, a
przynajmniej spróbować – odparł odrobinę speszony. – Wiem, że się nie znamy, ale
czuje… Przepraszam, głupio to zabrzmi – podrapał się nerwowo po karku. – Czuje
jakbyśmy znali się od dawna.
- Mi nikt nie jest w stanie pomóc.
Ja sama siebie nie rozumiem, a co dopiero ma o mnie wiedzieć jakiś obcy chłopak.
- Mogę cię wysłuchać i przynajmniej postarać się jakoś pomóc. Czasami wyrzucenie z siebie wszystkiego, naprawdę działa uzdrawiająco. Jednak jeśli nie jesteś w stanie mi nic powiedzieć, pójdę i nie będę więcej cię dręczyć.
- Najlepiej będzie, jeżeli zostawisz
mnie samą.
- Dobrze, a więc do zobaczenia? - zapytał, z wyczuwalną nadzieją w głosie.
- Do zobaczenia. Kimkolwiek jesteś – uśmiechnęła się krzywo.
- Leon – zaśmiał się cicho i
odszedł, zostawiając szatynkę samą.
Leon. Leon. Leon. To imię wciąż
rozbrzmiewało w głowie Violetty. Serce coś jej podszeptywało, ale nie wiedziała
jeszcze, co chce jej przekazać. Z niewiadomych przyczyn czuła jednak, że może mu zaufać.
- Leon! – zawołała i dogoniła
zaskoczonego chłopaka – Masz trochę czasu? Mam nadzieję, że jesteś cierpliwy, bo to będzie długa historia.
***
Nie wiedziała ile czasu już minęło.
Godzina? Może dwie? Nie zwracała na świat wokół siebie. Sama była zaskoczona,
że tak dobrze czuje się w towarzystwie chłopaka. Pierwszy raz od bardzo dawna, tak szczerze się uśmiechała. Początkowe obawy, że szatyn będzie śmiał się z jej
dziecinnych zachowań, były niepotrzebne.
- Nie lubię mówić o swojej mamie –
chwyciła źdźbło trawy i zaczęła je skubać. – Boje się, że może być jeszcze
gorzej.
- Ona wciąż jest obok ciebie. Mimo
tego, że jej nie widzisz, ona nadal jest tutaj – wskazał na serce. – Nie
pomyślałaś, że jeżeli będziesz kierowała się tym czego cię nauczyła, właściwie
pokierujesz swoim życiem?
- Wiesz, mówisz jak Angie –
zaśmiała się cicho. – Może macie racje. Ale zmiana jest ciężka. Ten cel jest
tak odległy, jak wierzchołek góry lodowej.
- Wiesz nikt nie mówił, że życie
jest proste – wykrzywił swoje usta w lekkim uśmiechu.
- To mnie pocieszyłeś kolego.
Naprawdę nie zdążyłam tego zauważyć – szatynka ponownie zachichotała. Nie miała pojęcia co się z nią
działo. Czuła małą namiastkę radości. Tak jakby rozmawiała ze starym przyjacielem, który zrozumie bez słów co czuje.
- Mówiłaś, że twoja mama śpiewała.
Może ją znałem?
- Na pewno - odparła z dumą, przypominając sobie o niezliczonych sukcesach rodzicielki - Maria – wyszeptała. – Maria Ca… -
urwała, nie dane jej było dokończyć.
- Leon!
Do ich uszu dotarł krzyk. Krzyk
wściekłej dziewczyny, która kierowała się w ich stronę. Wstali na równe nogi.
- Traditore! Co to za dziewczyna?!
Od jak dawna się z nią spotykasz? Opuszczasz zajęcia, żeby urządzać sobie
schadzki z tą pokraką? – wskazała na dziewczynę.
- Francesca! – podniósł głos. –
Uspokój się! - podszedł do dziewczyny i ułożył dłonie na jej ramionach, aby chociaż trochę się uspokoiła, jednak ona odskoczyła jak oparzona.
- Chcecie mieć we mnie wroga?
Pożałujesz! I ta twoja poczwara też! – Włoszka rzuciła się z pięściami na
osłupiałą szatynkę. Nie zdążyła jej nawet dotknąć, ponieważ Leon zdążył ją od
niej odciągnąć.
- Wysłuchaj mnie! - krzyknął. Rzadko podnosił głos, ale zachowanie dziewczyny było karygodne. - Spójrz na mnie i
się opanuj dziewczyno! Jestem z Tobą, to tylko znajoma - wskazał na zdumioną całym zajściem Violette.
Resto uspokoiła swój oddech i
wtuliła w chłopaka, chcąc pokazać, że jest tylko jej. Obrzuciła Castillo
spojrzeniem przepełnionym furią.
- Powinnaś przeprosić. - powiedział z powagą Leon.
- Co?! Żartujesz, prawda? - obruszyła się.
- Leon, daj spokój. Pójdę już.
Dziękuje – skinęła głową i odeszła zanim chłopak zdążyłby ją zatrzymać.
Pod rozdziałem nr. 4 było więcej
komentarzy, niż pod 5, ale nie będę już czekała na więcej, bo chcę w końcu
zakończyć tą historię ( mam pomysł na coś innego ) i dlatego przyśpieszam
akcje. Nie wiem ile rozdziałów będzie miało opowiadanie. 20? Pewnie nie
zrealizuje wszystkich pomysłów, które miały się pojawić w historii, ale chcę
doprowadzić chociaż raz, historie stworzoną przez siebie, do końca. Mam
nadzieje, że dość marna jakość nie ucierpi jeszcze bardziej ;) Niedługo blog
będzie miał rok, a ja nadal stoję w miejscu z pisaniem.
Dziękuje Teczka12 ;**, dzięki Tobie i Twoim miłym słowom nie zadecydowałam po prostu stąd zniknąć ;)